Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Gabriela Celeste sesja pierwsza

7 Chardot

- I -

Ja Gabriel Celeste, święty rycerz w służbie Coreana, znudzony codziennością normalnego życia w Mithril i pragnący poznać smak przygody zaciągnąłem się do kompanii Legionu Pawia słysząc iż ta nagle wyrusza na misje. Szybko więc pożegnałem bliskich i nie dając się przekonać ojcu iż jeszcze wiele muszę się nauczyć wyruszyłem na spotkanie nowej przygody.

Jak się później dowiedziałem całe to zamieszanie z tajemniczą misją kompani Pawia było spowodowane pojawieniem się u wrót miasta Vigilante'a o imieniu Ingon, któryż to poprosił o niezwłoczną zbrojną pomoc. Władze nie wątpiąc w jego szczerość zmobilizowały tą kompanie i oddały pod jego dowództwo.

W wielkim pośpiechu zostaliśmy załadowani na szkunery i przewiezieni na drugą stronę zatoki. Pogoda była nie najlepsza i zbierało się na burze a biorąc pod uwagę opowieści o sile tych burz, które potrafią obedrzeć człowieka do kości w przeciągu chwili nie była to najlepsza perspektywa. Jednak dzięki łasce Coreana dotarliśmy bezpiecznie na drugi brzeg, gdzie szybko się wyładowaliśmy i od razu bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy na północ wzdłuż wybrzeża.

Problemy zaczęły się gdy dotarliśmy do małej rzeczki. Podczas gdy przeprawialiśmy się przez nią zaczął padać deszcz, który następnie przemienił się w rzęsistą ulewę. Ja, Ingon i jeszcze trzy inne osoby wybrane przez Ingona jako bardziej kompetentne przeprawiliśmy się przez rzekę jako szpica. Rzeczka nagle wezbrała a nurt stał się za silny i zbyt trudny do pokonania a tych kilku nieszczęśników, którzy próbowali się za nami przeprawić zostało przez ten nurt porwanych i zniesionych do morza gdzie niechybnie roztrzaskali się o skały, niech Corean ma ich dusze w swojej opiece. Ulewa się wzmagała i widać było, że reszta oddziału nie zdoła się przeprawić przez rzekę do czasu ustania deszczu i opadnięcia poziomu wody. Z chwili na chwile pogarszała się też widoczność. Tymczasem na drugim brzegu zauważyliśmy jakieś zamieszanie, oddział zaczął formować szyk bojowy a w niedalekiej odległości zobaczyliśmy masę kłębiących się stworzonek. Na chwile przed tym jak doszło do starcia widoczność się na tyle pogorszyła z powodu deszczu i mgły, że straciliśmy całą sytuacje ze wzroku.

Zostaliśmy na naszym brzegu odcięci od całego oddziału z kłębiącymi się pytaniami co się właściwie stało na drugim brzegu. Rozglądnąłem się dookoła i dokładnie przyjrzałem się moim kompanom. Ingon wyglądał na doświadczonego wojownika jednak wydawał się strasznie wyczerpany, w wielu miejscach podarte ubranie, znoszone buty, nieogolony zarost nie świadczyły o nim dobrze jednak biła od niego pewna wewnętrzna siła, choć teraz bardzo nikła. Następnie mój wzrok zatrzymał się, lub raczej starał się zatrzymać na mężczyźnie o imieniu Alif. Mowię "starał się", bo nie było na czym go zatrzymać. Był to człowiek jak najbardziej przeciętny, nie było w nim nic co mogło by przykuć wzrok. Innymi słowy nie przyciągał uwagi a wręcz przeciwnie starał się ją jakby od siebie odwracać. Tak jak Alif nie przyciągał uwagi to mój następny towarzysz Guillermo przyciągał ją na wiele sposobów. Po pierwsze jego ciemna skóra potrafiłaby wyróżnić go w każdym tłumie, do tego dochodziły potężne mięśnie i pokaźnej wielkości dwuręczny miecz. Patrząc na niego czułem, że na tym człowieku można polegać. Jednak najbardziej interesującą osobą w tej grupie była Cinnamon jej uroda od razu mnie olśniła tak jak wewnętrzna siła, spokój oraz ciepło, które od niej biły. Była elfką i jak się później dowiedziałem kapłanką Madriel. Stałem zapatrzony w nią i o mało nie dałbym się zauważyć Trollowi, który skrył się przed deszczem pod drzewkiem które rosło nieopodal, gdyby Ingon nie pociągnął mnie w dół do małego wykrotu.

Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej odcięci z tyły przez rwąca rzekę i przyciśnięci do niej z przodu przez Trolla nie wiedzieliśmy co zrobić. Wtedy Ingon powiedział nam co nieco o charakterze naszej misji. Opowiedział nam o rzeźbiarzu, który dostał zlecenie na wykonanie rzeźby z dziwnej kości, jednak rzeźbiarz ten oszalał, zabił człowieka i uciekł. Ścigany przez Ingona poruszał się na wschód w kierunku wybrzeża Krwawego Morza. Gdy Ingon go dogonił okazało się że rzeźbiarz nie jest sam a otaczają go dziesiątki obdartych i zaniedbanych wyznawców, którzy czczą dziwny posążek, który rzeźbiarz ze sobą nosi. Gdy Ingon starał się zniszczyć posążek jakaś straszna siła zawładnęła nim i gdy odzyskał nad sobą kontrolę był daleko od tego miejsca. Wtedy zdecydował udać się do Mithril i tam poprosić o pomoc w celu powstrzymania tego szybko rosnącego w siłę kultu. A zadaniem naszej kompani było przechwycić kultystów zanim dotrą do wybrzeża gdyż Ingon podejrzewa iż chcą tam odprawić jakąś zakazaną ceremonie. Tak więc trzeba się było spieszyć ale jednocześnie nie można było sobie pozwolić na niepotrzebne straty w walce z Trollem. Więc pomimo że Troll to zła bestia zdecydowaliśmy się z nim nie walczyć dla dobra misji. Ingon podjął się zadania odciągnięcia go w inną stronę i stworzenia nam możliwości bezpiecznego ruszenia dalej na północ i wykonania misji lub opóźnienia na tyle kultystów aby zdołały przybyć posiłki. Pożegnaliśmy się z Ingonem, a ja w duchu podziwiałem jego męstwo.

Troll dał się złapać na przynętę i mieliśmy wolną drogę, więc niezwłocznie ruszyliśmy. Po kilku godzinach doszliśmy do dość dużego wzniesienia i zdecydowaliśmy się iż wykorzystamy je jako punkt obserwacyjny. Guillermo wspiął się na szczyt i zaczął się rozglądać. Zobaczył jakiś ruch na północy jednak w tym momencie został zaatakowany przez stado dzikich kruków. Podjął szybka decyzję i zaczął zeskakiwać ze stromego zbocza. Niestety potknął się i spadł, próbowałem go łapać lecz impet był za duży i trochę się potłukliśmy. Kruki spikowały na nas w dół lecz nie zdzierżyły naszej stali. Guillermo rozpłatał dwa z nich, ja przebiłem jednego reszta uciekła, Alif też walczył mężnie jak na jego możliwości a Cinnamon bardzo precyzyjnie szyła z łuku i lokowała w krukach strzałę za strzałą. Następnie Cinnamon z błogosławieństwem Madril i wielką delikatnością opatrzyła nasze rany. Gdy opatrywała mnie poczułem jak jakieś nieopisane ciepło rozchodzi się po moim ciele.

Guillermo opowiedział nam o tym co zobaczył na górze i zdecydowaliśmy się iż trzeba udać się w tym kierunku więc z Alifem na czele, który okazał się posiadać umiejętności niedostrzegalne gołym okiem ruszyliśmy naprzód. Po jakimś czasie dotarliśmy do tego miejsca, w którym Guillermo dostrzegł ruch, lecz jedyne co tam znaleźliśmy to zwłoki nieznanego mężczyzny. Zwłoki te były dość świeże i oprawione jak świnia przez rzeźnika, a na jego karku Cinnamon zauważyła część tatuażu będącego znakiem wyznawców jednego z Tytanów, tego co spoczywa na dnie morza. Na ziemi znaleźliśmy dużo krwawych śladów. Pochowaliśmy więc zwłoki i ruszyli po śladach. Po pewnym czasie usłyszeliśmy głośne pijackie śpiewy, a w ciemnościach jakie zaczęły nas ogarniać po zachodzie słońca ujrzeliśmy ognie jakiegoś obozowiska. Guillermo zidentyfikował śpiewy jako Orkowskie więc uznaliśmy iż obozowisko też należy do orków, a trup którego wcześniej znaleźliśmy był nieszczęśnikiem którego orki złapały i postanowiły zjeść na kolacje. Jednak tatuaż tego mężczyzny nasunął nam podejrzenie iż mężczyzna ten czekał tu na wybrzeżu na kultystów. Jednak nadal mamy dużo pytań, na które trzeba znaleźć odpowiedzi. Do czego dążą kultyści? Co z tym wspólnego ma posążek? Co tu robią orki? I jaką role przeznaczyli w tym wszystkim dla nas bogowie?

Tu kończy się pierwsza opowieść Gabriela.
 

Na początek?