Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Guillermo sesja trzecia-czwarta

8 - 11 Chardot, 12 - 15 Chardot

To, czego nie zrobiliśmy - nie polegliśmy bohatersko, posłuszni prawom Mithrylu, nie staliśmy się jednością z Denev ani tym bardziej z morzem...

Ciężko było...

Staraliśmy się ochronić tych nieszczęśników, którzy właśnie wydostali się spod władzy posążka. Skutecznie utrudniali nam to proud, ogr i dwa wielgachne orki. No dobra, przeceniłem swoje możliwości i skończyłem nieprzytomny. Reszta radziła sobie równie dobrze. Cinnamon poległa, Gabriel był o krok... Gdyby nie niepozorny Alif... Pewnie by nas teraz nie było na tym padole...

Dzień później przybyła kawaleria. Na statkach. Nie można było tak od razu?

Koniec końców zostaliśmy bohaterami (prawie martwymi) miasta Mithryl. W ramach podzięki za bohaterstwo (i z powodu próśb moich i Gabriela) wskrzeszono Cinnamon (zajął się tym sam szef Coreanitów) - Alif poprosił o nagrodę bardziej... hmm... materialną.

Nic jednak za darmo, jak to mówią...

Po paru dniach urlopu, picia piwa, wędkowania i w ogóle obijania się przyszedł czas na następną robotę w ramach bohaterstwa... Mnie tam za jedno, ale zgadzam się z Alifem - heroizm do nas nie pasuje.

Szef zaprosił nas do siebie (czytaj - rozkazał się stawić o świcie). Przyjął nas w towarzystwie niebieskookiego blond - przystojniaczka. Od razu pomyślałem, że złamany nos dodałby jego twarzy nieco osobowości... Gdy dowiedziałem się, że jest z Hollowfaust, pomyślałem o przefasonowaniu mu nie tylko gębusi... Odłożę to na później. Tadhg - bo tak został przedstawiony - okazał się niestety dyplomatą, którego wizyta ma na celu poprawienie stosunków na linii Mithryl - Hollowfaust. No i, oczywiście, ma się zintegrować z naszą grupą... Krew by to... Nasze zadanie naturalnie nie polega na oprowadzaniu gościa po uroczych zakątkach miasta Mithryl.

Maleńki nekromanta ma być jakoby specem od higieny... W jednej z wiosek Korytarza zalęgła się bowiem jakaś choroba - ludzie zapadają na coś przypominającego zatrucie pokarmowe - osłabienie, gorączka, sraczka... Są już dwie ofiary. Mithryl wysyłało kapłanów, ale za każdym razem choróbsko powracało. Nie można tracić przecież kapłanów na jakąś wioskę... Ach, te priorytety.

Ruszyliśmy natychmiast. Cóż, okazało się, że tylko ja znam się co nieco na koniach. Trudno. Dobrze, że zwierzaki są spokojne, bo nie trzeba ich przywiązywać do siodeł. Pierwszy dzień - nocleg przy trakcie. Drugi dzień - w stanicy (ostrzeżenie o czymś, porywającym konie). Dzięki naszemu nigdy nie działającemu szczęściu udało nam się spotkać małpoluda, który najwyraźniej zasmakował w koninie. Cholerstwo było czarne jak smoła, futrzaste i w ogóle paskudne. Tym razem to Alifa opuściło szczęście. Gdy tak wisiał w uścisku koniokrada, reszta poczęła okładać potwora jak cepami. Dzięki światłu nekromanty i potężnym czarom Cinnamon poszło to dosyć sprawnie (ale płyn z rdzenia na butach mogliśmy sobie darować). Wybiłem małpie kła na pamiątkę...

W ostatniej stanicy spotkało nas bardzo, bardzo miłe przyjęcie. Obżarłem się i spiłem wraz z Alifem i Gabrielem - ostre chłopaki i piwożłopy... Tylko Tadhg zachowywał się jak... sztywniak, ha ha.

Rankiem załoga stanicy, w której nie ma chyba abstynentów, odprawiła poranne modły do Coreana, w których duże znaczenie miało wylewanie na siebie wiader wody... Ja nie musiałem, czułem się jak nowo narodzony, rześki jak nigdy dotąd. Tak... Z pewnością tego mi brakowało.

Dowódca stanicy opowiedział nam trochę o wiosce, będącej naszym zadaniem. Jej zabudowania widać ze stanicy. Malowniczo położona, z rozległymi polami, nie wygląda na siedlisko zarazy...

Tu kończy się druga opowieść Guillermo.
 

Na początek?