Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Tadhga sesja po szesnastej

Aoife Uí Dhraodoir
Pinkett Mews 11
Hollowfaust

5. Hedrot, Palatynat Mithril

Matulu!

Wybacz tak długi milczenie z mojej strony - mam nadzieję, że Gráinne przekazywała Ci wieści ode mnie. Osobiście do Ciebie nie pisałem, by naprędce wydanym sądem nie zaniepokoić Cię niepotrzebnie lub też, co równie prawdopodobne, nieuzasadnionym entuzjazmem nie poprzedzić zawiadomienia o moim zgonie. Wiem, wiem - nie lubisz tego rodzaju żartów... przepraszam.

Bycie ambasadorem, oprócz oczywistych plusów, takich jak możliwość przysłużenia się w miarę moich możliwości sprawie Hollowfaust na arenie międzynarodowej czy okazja do personalnego rozwoju, ma także mniej widoczne, aczkolwiek co najmniej równie znaczące, bonusy. Poznaje się nowych ludzi, w tym tych na najwyższych stanowiskach i ma się możliwość brania udziału w wielu interesujących inicjatywach i zadaniach stojących przed szeroko rozumianymi władzami. To powinno być naprawdę opłacalne na dłuższą metę.

Ucieszysz się zapewne słysząc, że nie odłożyłem całkiem studiów. Mistrz Gilligan dostaje regularnie raporty o mojej działalności w roli ambasadora - rzadko wspominam w nich o moich dokonaniach na niwie magicznej. Dlatego też nie martw się, jeżeli w rozmowach z nim nie dowiadujesz się nic o moich akademickich postępach; uczę się, stale doskonalę i współpracuję dość blisko z tutejszą gildią magów. Nie umieszczam wieści o tym w raporcie do Gilligana ze znanych nam obojgu przyczyn - wiesz przecież, jak trudną sytuację miałem w szkole tuż przed wyjazdem. Liczę na pozytywne zaskoczenie ze strony wielu osób, kiedy już ostatecznie wrócę do Hallowfaust - proszę postaraj się nie zepsuć niespodzianki.

Życie prywatne... hmm, sam nie wiem co mógłbym w tej kwestii napisać. Czasem mam wrażenie, że w ogóle go tutaj nie mam - jest to gwałtowna odmiana względem tego, co się działo w domu. Z drugiej strony podejrzewam, że jest to jedynie kwestia innego odbioru sytuacji, w której nie jestem specjalnie w stanie być osobą prywatną - ze wszystkimi, których tutaj znam, łączy mnie oficjalnie misja dyplomatyczna, rzutując na wszystkie inne aspekty życia.

Tak czy siak, najbliższe więzy łączą mnie z Gabrielem, paladynem Coreana - to w końcu on jest tutaj najbardziej reprezentatywnym przedstawicielem Mithril. Na pewno byś go polubiła, gdybyś go spotkała - kazał Cię pozdrowić, co niniejszym czynię,

także od siebie, dodając uściski,

PS. Nie martw się, jeżeli teraz znów będzie dłuższa przerwa w korespondencji - im mniej wieści, tym mniej złych wieści - sama wiesz!

 

5. Hedrot, Palatynat Mithril

Raport No. 33#8938#458TMD

Adept Tadhg Mhic Draodoir do mistrza Gilligana, NecD, M.Th.

W Mithril kłopoty. Nie chcę napisać 'znów', bo wciąż się waham nad zastąpieniem go przez 'ciągle'. Wygląda na to, że cały nasz kontynent już na wieki będzie zdany na klątwy i nieszczęścia, spadające na jego mieszkańców to z tej, to znów z innej strony. W zależności od stopnia, do którego się jest skłonnym popaść w fatalizm, wypada albo położyć się i cierpliwie czekać na dzień, kiedy to wszelkie boskie i tytaniczne dopusty przewalą się przez nas jak jakieś potworne, karmiczne tsunami, albo... no właśnie. Tak jak ja tutaj wpakować się w sam środek wszystkich tych kłopotów i starać się coś zrobić, aby przynajmniej części z nich zapobiec.

Kapłanka Enkili, to tak w ramach podsumowania wydarzeń od ostatniego raportu, jakoś umilkła i zeszła ze sceny. Może to i dobrze, bo ze wszystkich agentów rozmaitych bóstw i bóstewek była zdecydowanie najmniej obliczalną. Z drugiej strony szkoda, bo jej przedsiębiorczość stała w dość ostrej opozycji do tego, co najczęściej prezentują kapłani. No cóż, nie czas żałować budki strażniczej, gdy wali się twierdza.

A twierdza, jeżeli nawet jeszcze dziarsko stoi, chwieje się coraz mocniej w posadach. Emili znów zniknął, Daniya tudzież, panuje rozgardiasz, jakiego w Mithril raczej nie uświadcza się codziennie. Paladyni w każdej chwili gotowi są zniknąć z murów Mithril swoim dziwacznym niby-teleportem, niosąc pomoc swoim pobratymcom. W odróżnieniu od normalnej sytuacji, znikają coraz częściej na dobre. Członkowie Shadow Guild nie są w stanie upilnować, by wrogie miastu siły nie podszywały się pod nich i nie zdobywały w ten sposób informacji. Shacktown, zostawione same sobie, znów zaczyna wrzeć - a trzeba tu sobie zdać sprawę, że do wrzenia nie zabiera się tam woda, ale coś, co podgrzane może rozprysnąć się wyjątkowo nieprzyjemnie po prawie całym mieście. I skąd to wszystko?

Tym razem jest to kwestia pewnego magazynku przeklętych przedmiotów, który jakiś pomysłowy człowiek zorganizował był w ramach oczyszczania tego świata z wszelkiego zła. Ciekawe, jak daleko można zabrnąć w nonsensie, traktując dosłownie przenośnie, porównania lub inne wyrażenia idiomatyczne. Udało mu się w części, przynajmniej za jego życia. Teraz nasze życie, przez te jego zabawy, raz jeszcze zdaje się wisieć na włosku. Wystarczy powiedzieć, że magazyn nie jest już tak szczelny, jak to drzewiej bywało?

Skutki opiszę w następnym raporcie, na razie lepiej będzie nie przesyłać istotnych informacji tą drogą komunikacji - byłoby naprawdę niedobrze, gdyby ten raport wpadł wraz z nimi w niepowołane ręce.

Pozdrawiam,

 

Q'Inniú Qurtzon
Lower Court Park 22
Hollowfaust

5. Hedrot, Palatynat Mithril

Hejka, Q'Innieczku!

Co tam u Ciebie? U mnie nie do końca fajnie, ale na pewno bardziej niż potrzeba ciekawie. Ostatnio, jeżeli mnie pamięć nie myli, pisałem do Ciebie w kwestii Mustellusa, plusów posiadania familiarów, minusów posiadania rodziny w strukturach przestępczych i generalnie trudach życia na marginesie społeczeństwa, wciśnięty gdzieś w poszycie strzechy domu stojącego naprzeciw szkoły walki. Mieliśmy zrobić maleńką rozróbę. Zrobiliśmy (i niech tylko ktoś powie, że brak mi ambicji) raczej większą niż planowana, razem z pościgiem do samych kwater głównych gangu, ogłoszeniem jego rozwiązania i wszystkimi innymi szykanami, na jakie nas tylko było stać. Oraz paroma takimi, na jakie nas nie byłoby stać, gdyby nie dobrze umieszczeni protektorzy w wysoko postawionych miejscach. Morał na zakończenie sprawy zasadzki: niby przyjemnie jest myśleć o sobie jako o inteligentnej formie życia, ale tak naprawdę nasze działania do złudzenia przypominają rzucającego się za przynętą pstrąga - efektowne to może i jest, ale instynktu samozachowawczego i roztropności jest w tym mniej więcej tyle, co w tej szlachetnej rybie. Do tej pory kończyło się, z naszym szczęściem, na chwili strachu, ale nieuniknienie nadejść musi dzień, kiedy skończymy najpierw na haku, a później na talerzu obok frytek i cytrynki. Brrr...

Dawno nie pisałem, więc wydarzeń jest do zaraportowania niby więcej niż zazwyczaj. Chętnie bym się rozpisał, opowiedział Ci wszystko po kolei, ubrał to w odpowiednio straszne, śmieszne lub żałosne słowa - na pewno tak by to właśnie wyglądało, gdybym siedział całymi dniami w kwaterach ambasadorskich, od czasu do czasu jedynie zaprzątając sobie moją śliczną główkę sprawami wagi państwowej, czyli ułożeniem kwiatów w komnatach lub menu na wieczorny poczęstunek dla księcia Takiego-to-a-takiego czy księżniczki Zgoła-całkiem-innej. Niestety musisz zadowolić się relacją w telegraficznym skrócie, bo znów nie mam czasu, żeby usiąść i choćby zastanowić się jak to wszystko ująć w zdania.

Na początek może słów kilka o pszczelarstwie: wyjechaliśmy z Mithril po sprawie z bandziorami, aby zbadać sytuację innych bandziorów. A właściwie bandziora. Zajmującego się między innymi, uwierz lub nie, produkcją nielegalnych świec. Brzmi to może śmiesznie, a w przypadku co bardziej pokręconych umysłów może i nieprzyzwoicie, ale świece nie były bynajmniej nielegalne ze względu na swój kształt czy długość - mieszane z zaklęciami i nielegalnymi substancjami były źródłem indukowanej sztucznie ekstazy, pełni szczęścia, megaorgazmów czy czego tam jeszcze mógł sobie życzyć płacący za nie nielichy grosz klient. Podobno miał też jakieś inne przestępstwa na sumieniu, ale powiem szczerze mało mnie to już obchodzi - gościa złapaliśmy, unieszkodliwiliśmy jego woskodajne stworzonka (bynajmniej nie mające z pszczołami nic wspólnego), policzyliśmy się z bandą prawdziwych przestępców, wykorzystujących naszego nieszczęsnego pszczelarza jako zasłony dymnej dla własnych przekrętów i wróciliśmy do Mithril bogatsi o doświadczenie, więźnia i Oshira, nowego kompana, ubożsi natomiast, przynajmniej w moim wypadku, o psychostymulujące świece. Pod pewnymi względami naprawdę nie warto mieszkać w Mithril.

Późniejszych wydarzeń w mieście nie będę Ci opisywał, bo właściwie wszystko zmierza w jednym tylko kierunku - na psy. No, może z wyjątkiem Gabriela, który preferuje konie - uskuteczniając jakieś paladyńskie obrzędy ulepszył normalnego ogiera do tego stopnia, iż istnieje podejrzenie, że wierzchowiec przewyższył własnego pana. Nie tylko prędkością, ilością nóg, masą czy wzrostem, ale także rzutkością umysłu - od teraz centrum dowodzenia konnej jednostki bojowej pt. Gabriel nie będzie się mieścić w jego mózgu, ale w jego koniu. I niech mi teraz ktoś powie, że to tylko wyrażenie! Ach, miałyby feministki na kim sobie pojeździć, miały... Zresztą nie tylko feministki, jakby się zastanowić - w końcu się do nich nie zaliczam, a pojeździć pojeździłbym. Na domyślność Gabriela nie było co liczyć, może jego rumak mu coś podpowie - w końcu co dwie główki to nie jedna.

Tak czy siak, konia nie dało się zabrać w podziemia, które właśnie chwilowo opuściliśmy, po odniesieniu dość poważnych strat - umber hulk zabił Alifa. Od jakiegoś czasu miałem go naprawdę dość (Alifa, nie umber hulka), ale prawdę mówiąc nie ucieszył mnie fakt, że w zupełnie niezrozumiałym przypływie brawury, tym bardziej niezrozumiałym, że pojawiającym się u największego egoisty i asekuranta, jakiego kiedykolwiek nosiła dobra ziemia, Alif najpierw zadał umber hulkowi poważne rany, by później przypłacić to życiem. Jak na odkupienie całkiem nieźle. Nie wiem jak inni, ale ja raczej zmówiłbym za niego modlitwę do Nemorgi i dał mu okazję na wieczne odpoczywanie - może Enkili przygarnie go po śmierci. Za życia nawet jego rodzina miała z tym niemałe problemy, zresztą nie dziwi mnie to w wcale. Nawet najgłębsze pokłady tolerancji Alif potrafił wyczerpać w pięć sekund - jeżeli nawet Gabriel potrafił się wkurzyć, to mam wrażenie, że przed Enkili całkiem poważne wyzwanie.

W podziemiach, oprócz magazynu przeklętych przedmiotów magicznych, umber hulków i nieumarłych rojów przeróżnego robactwa, spotkaliśmy jakieś stworzenie podobne do trolla, ale najwyraźniej całkiem utalentowane w przechodzeniu w eteral. Trochę go przysmażyliśmy, ale wygląda na to, że znów się spotkamy - kiedy tylko odpoczniemy chwilę, włazimy z powrotem w podziemia. Jeżeli moja tajna broń nie poskutkuje, z całej drużyny może przeżyć jedynie koń Gabriela. Ten nieparzystokopytny, więc raczej nie stanowiący wystarczającego materiału do ewentualnego wskrzeszenia.

Nie wiem jakim cudem znajduję przy tak intensywnym trybie życia czas na szkolenie się w magii, ale ostatnio zacząłem nareszcie rzucać Vampiric Touch. Ale jazda! Prawdę mówiąc dopiero teraz wiem, co to naprawdę znaczy być nekromantą! Ten przypływ sił witalnych! Ta władza nad ciałem i duchem! To jedyne w swoim rodzaju uczucie, kiedy bierzesz w swoje ręce samą esencję egzystencji i nakazujesz jej być posłuszną twojej woli! Nie wiem co o magii mogą wiedzieć czarodzieje specjalizujący się w innych szkołach, dla których nekromancja jest zakazana, ale podejrzewam, że mniej więcej tyle, co krety o obrotach ciał niebieskich.

A jak tam Twoja magiczna kariera? Coś ciekawego na tej niwie? Na jakiejkolwiek innej? Jakieś panienki? Jacyś faceci? Odpisz nareszcie, bo zaczyna mnie z lekka martwić milczenie z Twojej strony.

Buźka,

Tu kończy się szósta seria listów Tadhga.
 

Na początek?