Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Guillermo interludium

Kochana moja drużyno!

Jestem zalany i spalony, dlatego też będę szczery. Złośliwy bardziej niż zwykle, ale szczery... Poprzyklejam nam kilka etykietek.

Tadhg i Cinnamon - stwierdziliście, że ja i Gabriel "zbłądziliśmy" i wykazaliśmy się nielojalnością, podczas gdy - przynajmniej ja - mieliśmy swoje powody i u podstaw naszej decyzji nie leżało coś tak prostego jak głupota czy złośliwość...

Cinnamon, mimo iż obcy mi jest twój sposób myślenia i system wartości, jesteś osobą szczerą i bardzo dobrą, aczkolwiek o świecie ludzi masz na razie blade pojęcie. Ty Tadhgu jesteś natomiast szarą eminencją drużyny i bywasz również - jak się okazało i okazuje - języczkiem u wagi.

Wszyscy w drużynie wiemy, że dwoje czarodziejów jest od myślenia i knucia a nas dwóch (ja i Gabriel) od bezmyślnego tłuczenia. Nester i Oshir - wybaczcie, że nie zdążyłem was zbyt dobrze poznać - ale chyba znajdujecie się gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami.

Jestem jedynie pionkiem bez uczuć wyższych i zapatrywań na rzeczywistość, który może być wymieniony na podobny bez większej szkody dla drużyny. Irytować was może, że zawsze popieram decyzje Gabriela i jestem jego cieniem. Ale ja przecież zawsze krzyczę "Do ataku!", "Naprzód!" i podobne brednie. Nienawidzę bezczynności. Wolę nie myśleć o tym, co czeka na nas w czeluściach Banewarrens. Dlatego biegnę na wprost, oślepiony boską furią Gabriela nie zadając żadnych pytań. Przecież wiem, co czyha w otchłani. Wszyscy wiemy. A czy będzie szybsza, bardziej bolesna i nieodwracalna czy też lekka - to nieważne, bo i tak nas dosięgnie.

Moją i naszą powinnością jest przede wszystkim zabezpieczenie Banewarrens, co leży w interesie wszystkich - Mithril, Vesh a może i świata całego. Banewarrens to nie bezpieczne Temple City, gdzie można bawić się w demokrację. Potrzebujemy w grupie rządów silnej ręki bez bawienia się w pozory. Jesteśmy czymś na kształt jednostki specjalnej sił Mithril, a każda jednostka potrzebuje dowódcy, czy się na to zgadzacie czy nie.

Naturalnym przywódca naszej grupy zdaje się być Gabriel - stoi za nim autorytet paladynów z Mithril, którzy sprawują tu przecież rządy. A skoro jest on reprezentantem władz, powinienem względem niego być lojalny zawsze i wszędzie i wspierać jego najbardziej szalone nawet pomysły bez szemrania.

Gabriel poprzez błędne i pochopne decyzje kilkakroć podkopał już swój autorytet i czyni to wciąż z niehamowanym uporem. On o nas nie dba, ale on nie dba nawet o własną skórę - liczą się tylko wyższe cele. Gabriel zabiera się do zapieczętowania Banewarrens bez planu, ale ochoczo. I nie mam mu tego za złe. Wierzy w takie a nie inne wartości, których usilnie broni, za które walczy. Z drugiej strony w tym swoim heroizmie nieco się zagalopował i sam nawet nie wie, ile razy sam otarł się o śmierć i naraził na nią innych. Dowódca winien dbać o podwładnych - inaczej pozna gorzki smak niskiego morale (dezercje, kłótnie, kwestionowanie rozkazów) albo ubytku siły ludzkiej na skutek prozaicznych zejść śmiertelnych. Osoba nie dbająca o podkomendnych nie będzie nigdy dobrym dowódcą, chyba że u orków. Dlatego musimy zmienić dowódcę... Albo Gabriela.

Każde z nas ma swoje powinności względem najróżniejszych frakcji, polis i tak dalej. Sądzę, że trzeba o nich zapomnieć na czas walki o Banewarrens. Nic one nie znaczą w podziemiach, w innym wymiarze. Liczą się tam tylko nasz pot, ciała i krew. W naszej drużynie powinniśmy zapomnieć o demokracji i partykularnych interesach i podporządkować się jednemu celowi. Dlatego powinniśmy wybrać spośród siebie głównodowodzącego. Przyznaję, że ani Gabriel ani tym bardziej ja się do tego na razie nie nadajemy. Może Tadhg (choć ta myśl już teraz napawa mnie odrazą), może Oshir?

Właśnie, Oshir. Nie przeczę, że jest wartościowym wojownikiem - ostrożnym, spostrzegawczym, szukającym optymalnego wyjścia z sytuacji w przeciwieństwie do Gabriela, szukającego zawsze wyjścia najprostszego i najbardziej siłowego. Ale czy złożyłbym swe życie i los w ręce Oshira? Oczywiście, że nie. Ale żeby być precyzyjnym - nie powierzyłbym ich żadnemu z was. Po zniknięciu Alifa, wobec którego mam podwójny dług życia, los swój powierzam jedynie ostrzu mego miecza i przychylności przodków. Dowódca dowódcą, ale trzeba dbać o własną dupę.

Poza tym zmiana mojego zdania nic tu nie pomoże. To tylko słowa. Decyzje już zapadły, i nie sądzę, by nagła zmiana poglądów była dobrze widziana przez przełożonych. Poczekajmy lepiej na nowe okazje byśmy udowodnili swoją wartość jako drużyna, w której wszystko jest na swoim miejscu. Nie martwcie się, będzie jeszcze wiele sposobności.

Chcielibyście pewnie, bym pisał nieprawdę bądź też po prostu nie napisał prawdy (albo nic nie napisał). Ale czyż brak prawdy sam w sobie nie jest kłamstwem?

A teraz zachleję już spokojnie ryja. Proszę, nie budźcie mnie nawet wtedy, gdy przeczytacie ten list. Nic do dodania poza tym, co napisane.

Guillermo

PS. Już mi lepiej po przelaniu tego wszystkiego na papier. Terapia przez pisanie. Kto by pomyślał, że Guillermo ma problemy ze sobą?

Mam nadzieję, kochana drużyno, że nigdy nie przeczytacie tego listu, bo stosunki miedzy nami mogłyby się jeszcze bardziej pogorszyć...

Dlatego włożę go do butelki, zapieczętuję i wrzucę do studni.

Tu kończy się szósta opowieść Guillermo.
 

Na początek?