Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Tadhga sesja dwudziesta pierwsza

14. Hedrot, Banewarrens

Raport No. 36#8938#458TMD

Adept Tadhg Mhic Draodoir do mistrza Gilligana, NecD, M.Th.

Niewielkie postępy, okupione znacznymi, acz nie nieodwracalnymi, stratami. Informacje na temat całej sprawy, choć pilnie strzeżone, ciągle przedostają się jakimś cudem na zewnątrz. Mają przy tym niepokojącą tendencję do bezbłędnego wynajdywania jedynie skrajnie niepowołanych uszu - jak nie haga, to illithid, jak nie eteryczny troll, to ogre mage, jak nie gigantyczny pająk, to potomstwo nietypowego związku lwa z orłem. Nieszczęścia, niepomne przysłów i związków frazeologicznych, nie chodzą jak to drzewiej bywało parami, ale sięgnęły swym rozpasaniem dużo dalej, hulając sobie po świecie w orgiastycznych, wielokrotnie złożonych konfiguracjach.

Ciekaw jestem ile jeszcze się musi wydarzyć, żeby władze Mithril straciły ochotę na bezczynne przyglądanie się naszym mało spektakularnym i powolnym postępom. Przypominając sobie układy panujące w Hollowfaust, nie mogę się nadziwić cierpliwości (bo chyba nie beztrosce) potężnych tego świata. Nie wierzę, żeby do braku ingerencji przymuszała ich nieobecność. Nie wierzę, że jest to skutkiem jakichś innych kłopotów, choć wiem, że inne kłopoty nieodmiennie Mithril zagrażają. Być może tę cierpliwość da się wytłumaczyć na gruncie innego światopoglądu. Nie tylko innego od naszego, ale w tym samym stopniu, jeżeli nie bardziej, innego od naszego wyobrażenia o tym światopoglądzie. Ścisłe przestrzeganie praw niekoniecznie musi odbierać możliwość wyboru, niekoniecznie ogranicza wolną wolę.

W kwestii wolnej woli: jutro rano odzyskają ją Cinnamon i Nester, zamienieni niedawno w kamienne posągi przez jakiegoś magicznie poruszanego, metalowego skorpiona. Jutro znów, lżejsi o kamienne figury, bogatsi o doświadczenia poprzednich dni, wyruszamy głębiej w podziemia.

Gdzieś przecież muszą się kończyć!

 

Q'Inniú Qurtzon
Lower Court Park 22
Hollowfaust

14. Hedrot, miejsce jak poprzednio

Hejka, Q'Inniú!

Banewarrens to miejsce nie pozbawione swego rodzaju uroku, nawet jeżeli chodzi o tę jego odmianę, która dała początek idiomowi 'na psa urok'. Wiem, że dzięki zabiegom pewnych osób wypełniających konkretne zadania wieści o Banewarrens nie trafią do powszechnej świadomości, a co za tym idzie do mowy potocznej, ale w naszym prywatnym słowniku 'wejść do Banewarrens' już od dłuższego czasu wydaje się być synonimem 'wdepnąć w gówno'. Z tą różnicą, że w to ostatnie nie włazi się raczej świadomie, a już na pewno nie wielokrotnie na przestrzeni kolejnych dni.

Skąd niecodzienny pomysł docenienia tych przeklętych podziemi? Otóż zastanawiam się, czy przypadkiem nie dałoby się przypisać pewnych wartości terapeutycznych biciu głową w mur. Pomijając aspekt edukacyjny, wynikający z bliższego przyjrzenia się efektom czyjegoś szaleństwa, uporczywe próby poradzenia sobie z zadaniem przerastającym nasze możliwości powinny uzmysłowić nam daremność mierzenia sił na zamiary i konieczność roztropniejszego niż dotychczas podejmowania się wyzwań.

Jak Ci napisałem w poprzednim liście, Cinnamon i Nester zostali zamienieni w kamień przez pozostawione na straży magiczno-mechaniczne skorpiony. Reszta drużyny postanowiła nie marnować czasu na czekanie i wybraliśmy się z powrotem w podziemia. Już przy wejściu czekała na nas niespodzianka - jacyś ukryci pod czasem niewidzialności goście bez większego problemu przedarli się przez pilnujący wejścia oddział paladynów. Jedynie zupełnemu brakowi profesjonalizmu ze strony sił Mithril można przypisać łatwość, z jaką udało się tego intruzom dokonać, ale przypuszczalnie nie powinienem narzekać - miłe, że w ogóle ktokolwiek nas w naszej misji wspiera.

Tu krótka uwaga na temat podejścia poszczególnych osób w drużynie do nieprzewidzianych kłopotów: Gabriel jest, i chyba zawsze będzie, zwolennikiem rozwiązywania kłopotów tu i teraz, dążąc niezłomnie do usunięcia z drogi jakichkolwiek przeszkód. Nawet takich, których usunięcie wydaje się (i często rzeczywiście jest) niewykonalne. Guillermo, choć ideologicznie daleko mu do determinacji paladyna, jest w równie gorącej wodzie kąpany. Przypłacił to już kilkukrotnie zdrowiem, a raz chyba nawet życiem, jednak uparcie odmawia wyciągnięcia z tych lekcji konstruktywnych wniosków. Oshir, w porównaniu z tą dwójką, jest ostoją zdrowego rozsądku, tak jakby starał się swoim pragmatyzmem wyrównać jego niedobór u obu panów G. Dzieje się to niekiedy z moją pomocą, niekiedy bez niej. Tym razem, z przyczyn o których pisałem Ci już kilkakrotnie, musiał się obejść bez niej. Przegłosowany, podążył za nami w czymś, co po fakcie można określić jedynie jako spontaniczną wycieczkę wioskowych głupków.

Nie wiem czemu można przypisać towarzyszącą nam tym razem beztroskę, bo przecież nie jakimś sukcesom odniesionym ostatnio i związanym z nimi przekonaniem o nietykalności. Dość w każdym razie, że popisaliśmy się lekkomyślnością wręcz koncertowo. Wleźliśmy jak ostatnie ćwoki prosto w łapska wrogów, którzy jeden po drugim zaczęli wyłaniać się z niewidzialności. Jak łatwo się domyślić, każdemu pojawieniu się towarzyszyła jakaś forma ataku. Już po pierwszym z nich - jakimś telepatycznym uderzeniu ze strony mindflayera - Oshir i Guillermo zaprzestali walki, słaniając się na nogach w stanie głębokiego szoku. Zaraz potem pojawił się ogre mage, schładzając nasze gorączkowe próby zorganizowania odwetu za pomocą Cone of Cold. Sytuacja, od samego początku beznadziejna, z każdą sekundą pogarszała się - pojawiły się kolejno ogromy pająk, jakieś podobne do lwa z ptasią głową stworzenie oraz potworek całkiem podobny do niczego szczególnego, jednak potrafiący na odległość splunąć lepką siecią, zdolną unieruchomić Gabriela - ostatnią deskę bardzo już wątpliwego ratunku.

Na domiar złego moje czary nie zrobiły na mindflayerze najmniejszego wrażenia - jeszcze ze szkoły pamiętałem, że są odporne na magię, ale praktyka zawsze wygląda trochę inaczej od teorii. W bezpośrednim kontakcie wrażenie jest niesamowite, magia, na której z biegiem czasu coraz bardziej polegasz, nagle wycina ci najpaskudniejszy z możliwych numerów - przestaje być wszechmocna. Oto stoi przed tobą coś, co w żywe oczy kpi sobie z całej tej energii, z twoich umiejętności oraz bezowocnych wysiłków. Towarzyszy takiemu doświadczeniu, przynajmniej u mnie, dziwne przekonanie o nierealności, coś jak ten dziwny czas nad ranem, kiedy jeszcze się nie obudziłeś, ale już właściwie nie śpisz. Trudno to do czegokolwiek porównać, coś jakbyś zaatakował czarem czyjeś odbicie w nieobecnym lustrze. Frustracja na całego.

Czasu jednak na frustrację nie było - pięciu przeciwników kontra nas dwóch, do tego kolejne dwa pakunki do wyniesienia na powierzchnię, te przynajmniej nie zamienione w kamień. Gabriel na pierwszej linii zbierający na siebie bezpośrednie ataki, ja z tyłu, rzucający czary i starający się wyprowadzić za rączkę Oshira z tej opresji. Chwała niebiosom, ogre mage nie miał takiej odporności na czary jak jego kumpel - po zmuszeniu go mieczem Gabriela i moim czarem do przyjęcia pozycji horyzontalnej, cała paczka wyteleportowała się w jakiś sposób z miejsca zasadzki. Nie powiem, wielce mnie to uradowało - przez cały czas trwania utarczki zazdrościłem Cinnamon i Nesterowi zarówno zachowania kamiennego spokoju, jak i przebywania w obozie Lizetty.

Znów jakimś cudem udało się nam wrócić. Oshir, który jako jedyny od samego początku był przeciwny radosnej pogoni za nieznanym wrogiem, musiał za to zapłacić - kiedy pojawił się w obozie jakiś ważniak z sił zbrojnych Mithril, chcący wcielić Oshira w miejscowe struktury militarne, Gabriel z Guillermo praktycznie odsądzili Oshira od czci i wiary, poddali w wątpliwość jego zdolności zadbania o dobro ewentualnych podwładnych i w ostatecznym rozrachunku nieomal pozbawili szansy na awans. Nie świadczy to specjalnie dobrze o naszym duchu współpracy - wygląda na to, że jedynie w sytuacjach podbramkowych to pojęcie w ogóle cokolwiek znaczy. Zaczynam się obawiać, że hodowana przeze mnie wiara w nowo poznanych przyjaciół jest całkowicie, albo przynajmniej w dużej części, bezpodstawna. Po wydarzeniach dzisiejszej nocy naprawdę zastanowiłbym się dwa razy przed zaproponowaniem któregokolwiek z członków naszej drużyny jako źródła jakiejkolwiek rekomendacji.

Mam nadzieję, że nie będę do tego nigdy zmuszony, a jeśli tak, to że dojdzie do tego w Hollowfaust... Muszę kończyć, ruszamy.

Przeczytaj postscriptum, coś mnie wzięło na aliterację.

PS. Proponowałbym przeczytać poniższą próbkę przypisków: pieprzone podziemia przygnębiają, podsuwając pomylone pomysły, postępy psując porażkami, przerywając penetrację petryfikacją... Pieprzona porażka. Przyrzekam ponowić podobną próbę później - pora pospać.

Przyjacielsko pozdrawiam.

Tu kończy się dziewiąta seria listów Tadhga.

Na początek?