Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Guillermo sesja dwudziesta szósta

Więc było to tak...

 Umarłem.

Nieee... Guillermo zmiął kartkę i rzucił ją w rachityczny ogień, podsycając na chwilę płomień, liżący leniwie niemal wypalone, sczerniałe szczapki. Jeszcze raz.

Jak wiesz, Pani, wyszliśmy z podziemi w wielce minorowych nastrojach. Gabriel porwany! Porwany wraz z kluczem przez pożeracza mózgów i jego bandę. Pan "ja mam rację, bo za mną stoi Corean" doigrał się nareszcie. Prąc do przodu z klapkami na oczach nieco się przeliczył i wpadł na zbyt twardy mur. Stratę jego osoby odczułem niezwykle mocno. Bądź co bądź był to mój kompan. Nieraz pakował nas w kłopoty. Teraz wyjątkowo wpakował w nie jedynie siebie. Ale poniekąd legitymizował nasze poczynania nie tylko przed przełożonymi ale i przed siłą wyższą. Chciałbym mieć jego wiarę... Równie niezachwianą. Równie naiwną.

Dupa. Kolejna kartka w ogień.

Pani, nie zdążyliśmy się otrząsnąć po porwaniu Gabriela i liście z szantażem, gdy ujrzeliśmy jaskinię, całą udekorowaną plamami krwi i ludzkimi szczątkami. Swąd spalonych ludzkich ciał przyprawiał o mdłości. W wyniku niespodziewanego ataku zginęli wszyscy z posterunku Kale Recenta.

 Dzięki Twojej, Pani, pomocy, oraz pomocy bytów wyższych udało się ustalić miejsce, gdzie znajdował się Gabriel, a przynajmniej jego ciało (dusza bowiem krążyła gdzie indziej). Kaplica świętej Thessyny - niegdyś latarnia morska i warownia, obecnie przybytek Madriel - miał być tym miejscem. Po odpoczynku ruszyliśmy zatem w tę niechybną pułapkę.

 Dołączył do nas Rsanir, adiutant Kalerecenta i urzędnik portowy, chcąc pomścić swojego zwierzchnika. A że po mieliśmy brak w stanie osobowym, przyjęliśmy go chętnie do naszej grupy.

 Po tym, Pani, jak nas odprowadziłaś do stóp klifu, wspięliśmy się na wzniesienie i dziarsko wmaszerowaliśmy do kaplicy. Obecni nie wzbudzili naszych podejrzeń - ot, wierni pogrążeni w cichych modlitwach. Jedynie zakrystian, zamiatający posadzkę wydał się podejrzany. Jakeśmy podeszli...

Kurwa! Ech, pieprzyć to. Pisał dalej.

...do niego, umknął do zakrystii. Ruszyliśmy rychło w pogoń, lecz natknęliśmy się na trzech przeciwników w barwach Madriel, lecz madrielitami nie będących. Walka była krótka. Zostawiwszy stygnące (stygnące po zaklęciach Cinnamon) ciała przeciwników pobiegliśmy na górę, za uciekającym halflingiem-zakrystianem.

 Starliśmy się z prawdziwie potworną menażerią. Na szczęście nie na raz, tylko po kolei. Wytłukliśmy ją metodycznie i profesjonalnie: bazyliszek, przerośnięty szczur, naga, halfling... Na samym szczycie czekał na nas potężny wojownik zakuty w zbroję. Gdy tylko kapłanka i bard próbowali rzucać nań czary, obrywali piorunem. Skoro pozbawieni zostaliśmy możliwości użycia magii, pozostawała rozprawa siłowa. Rzuciłem się zatem na niego wzywając imienia Prawodawcy.

He, he. "Na Hedradę! Zajebię cię, stary chuju!"

Mój cios sięgnął celu. Usłysałem jęk pękającego metalu i ciętego ciała. Ale on stał. Uniósł swoją broń. Ujrzałem ciemność.

Guillermo zamknął oczy.

Tak. Ciemność. Ale cienie nie mogą istnieć bez światła, dlatego po kilku sekundach dostrzegł białawy blask, przesączający się przez widmowe gałęzie. Gałęzie? Nie, nie gałęzie. Ręce i nogi - monstrualne kończyny, rozciągające się we wszystkich kierunkach i poruszające się delikatnie, jakby na wietrze. Dźwięki - a właściwie jakiś pogłos, cień dźwięków - wypełniały całe to miejsce. Spojrzał w dół. Pod nogami i nad głową również miał cieniste sploty. Znajdował się w miejscu pozbawionym jakichkolwiek wyznaczników kierunków. Czy te kończyny-gałęzie należały do jakichś poszczególnych bytów, czy do jednej, wielonożnej i wielorękiej istoty? Nie wiedział. Nagle poczuł przejmujące ukłucie chłodu. Coś przebiło zewnętrzną powłokę jego bytu, jego istności i dotarło do wnętrza. To coś zaczęło wysysać jego świadomość, jego osobność i wciągać ją w wielogłosowe, polifoniczne, cieniste zapomnienie. Nagle oblała go jasność. Iglica światła pochłonęła go i wyrwała z półcienia. Otworzył oczy z powrotem w świecie żywych.

Guillermo otworzył oczy. Spojrzał na swoją pierś pod rozchełstaną koszulą. Czarne znamię, wielkości monety, czarniejsze niż jego własna skóra, wykwitło na sercu. Wyrwany z odrętwienia chciał wrócić do pisania. Przeczytał ostatnią linijkę. Zamarł. To nie było jego pismo.

Krew mojego syna splamiła rzeczywistość, a on dotknął cienia.

Wyrzucić, nie wyrzucić? Cholera, już tyle napisał. Skreślił starannie ostatnie zdanie i wrócił do przerwanego wątku.

Dalszego ciągu dowiedziałem się od reszty grupy po tym, jak mnie, łaskawa Pani, wskrzesiłaś za wstawiennictwem Madriel.

 Mężczyzna stanął nade mną, jeszcze gdy dogorywałem, i zakazał im się ruszać, grożąc, że mnie zabije jeśli nie posłuchają. Cinnamon nie posłuchała. Powaliła go zaklęciem, a wtedy drzewa, które rosły na szczycie wieży (tak!) poruszyły się. Druid i jakiś jaszczur rzucili się do walki. W trakcie tej potyczki dziwaczny piec, stojący w rogu, eksplodował magią. Drużyna przeżyła. Druid zginął, gdyż stał najbliżej epicentrum.

 Ciało starca, rozpięte na machinie tortur, było ciałem Gabriela. Dusza jednak została zeń wyrwana. Gdy zastanawiali się, co począć, usłyszeli szept w elfim języku. To rękojeść noża dziękowała za uratowanie. Udzieliła też znaczących informacji.

 W kaplicy znajdowała się agentura istot z innego wymiaru! Istniały trzy grupy, które prowadziły infiltrację naszej rzeczywistości, by dotrzeć do Banewarrens i wydobyć stamtąd łupy.

 Jedyną szansą na zamknięcie Banewarrens jest odnalezienie reszty fragmentów magicznego kostura, którego zwieńczeniem była istota (lub raczej fragment istoty) służąca obecnie za rękojeść noża.

 Taaak. Prawie niemożliwe. Zostali specjalistami od dokonywania rzeczy niemożliwych i od ratowania polis.

Na razie jednak ofiaruję swoje usługi na pierwszej linii frontu w starciu z tymi, którzy sprzysięgli się przeciw Mithril.

 Jednakże gdy powrócę z tej misji, zechciej, o Wielebna, przekazać na ręce Mme Nabili Silverhart prośbę o łaskawą zmianę mojego statusu z aplikanta na pełnoprawnego agenta wywiadu Gildii Cienia. Sądzę, iż jestem gotów dostąpić tego zaszczytu.

"Bowiem dotknąłem cieni. Cieni mych przodków" - pomyślał Guillermo.

Ciekawe czy zdoła sprostać naukom Morhowla? "W dzień bądź hedradytą, a w nocy animistą. To łatwe. Wszyscy tak robimy".

Patrzył na cień w kominku, powoli pochłaniający ostatnie tlące się punkciki żaru.

Tu kończy się ósma opowieść Guillermo.
 

Na początek?