Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Patryk Adamski (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Tadhga sesja dwudziesta siódma

18. Hedrota, Mithril

Raport No. 38#8938#458TMD

Adept Tadhg Mhic Draodoir do mistrza Gilligana, NecD, M.Th.

Nad przyszłością Mithril zawisł cień. W przenośni, ale także dosłownie. Niebezpieczeństwo ze strony Banewarrens, choć ciągle obecne i niewątpliwie wielkie, nie ma przynajmniej charakteru bezpośredniego - ostatecznie nie wszystkie przedmioty tam przechowywane są w stanie czynić masowe spustoszenie, nie wszystkich użyto by w samym mieście. Przypuszczalnie większość i tak zostałaby przemycona poza naszą płaszczyznę egzystencji, jak bowiem wiadomo, nie tylko w naszym świecie istnieje ciągłe, niemożliwe do zaspokojenia zapotrzebowanie na tego rodzaju dobra (czy może powinienem był napisać 'zła'?). Podczas naszych kolejnych wypraw w podziemia nie zastanawialiśmy się, siłą rzeczy, nad zagrożeniem zdecydowanie bardziej bezpośrednio dotyczącym miasta paladynów. Świadomi byliśmy co prawda jakichś dużych kłopotów, angażujących wszystkie siły władców miasta, ale tak naprawdę przez skierowanie całej naszej uwagi na Banewarrens i kłopotów stamtąd płynących, nie wnikaliśmy nawet w ich naturę. Zwłaszcza że władze utrzymywały wszystko w jak najściślejszej tajemnicy.

Porwanie Gabriela przez naszych przeciwników w wyścigu do magicznych bogactw podziemnej dziedziny, jego późniejszy pobyt na granicy między życiem a śmiercią i zakończona sukcesem akcja ratunkowa otrzeźwiły nas na kilka sposobów. Po pierwsze, uzmysłowiły nam jak bardzo na nim polegaliśmy. Po drugie, odsłoniły w pełni ogrom niebezpieczeństwa, na które się ciągle narażamy. Po trzecie, może najważniejsze, przyczyniły się do zdania sobie sprawy z tego, że nie bardzo możemy liczyć na pomoc z zewnątrz, jako że praktycznie całe siły Mithril zajęte są obroną miasta przed tajemniczą armią zmierzającą w jego kierunku poprzez Shadow Plane, gotową lada dzień zjawić się u bram. W celach raczej luźno wiążących się z wizytą towarzyską.

Mithril w takich kłopotach nie było chyba od czasu starcia bogów ze swoimi tytanicznymi rodzicami. Zagrożenia zewnętrzne, wewnętrzne, z tego i innych światów –wszystkie zastygły w tygrysim przyczajeniu. Ogony nerwowo drgają, miodozielone oczy zmrużone są w niecierpliwym oczekiwaniu na ostateczne rozprawienie się ze zdobyczą. Czas zwalnia, jak to ma w zwyczaju czynić w momentach dzielących oswojone, bo znane już 'przed' od nieprzewidywalnego 'po'. Świat na krótką chwilę wstrzymuje oddech.

Teraz.

Dokładnie teraz wyższe dowództwo musi podjąć strategiczną decyzję, przydzielić nas do którejś z multum koniecznych do przeprowadzenia misji, wybrać pomiędzy śmiertelnym niebezpieczeństwem a przedwczesnym grobem. Decyzje tego rodzaju mają to do siebie, że są ostateczne –raz na zawsze trzeba wybrać jedną z kilku stojących chwilowo otworem ścieżek, bezpowrotnie zamykając pozostałe. Z tego co wiemy, każda prowadzi nieuniknienie w jednym jedynym naprawdę znanym kierunku –ku śmierci.

Nie da się cały czas produkować adrenaliny, a nawet jeżeli tak, to organizm przestaje na jej podwyższony poziom reagować. Do prawidłowej reakcji potrzebne są coraz większe dawki, ale że bodźce nie mogą stać się już ani trochę silniejsze, wszystko odbywa się w właściwie bez emocji. Śmierć traci dużą część swojej grozy, ból jest wiecznie przytłumiony. Wszystko traci na intensywności.

Nie bez poczucia pewnej ironii, którą rzeczywistość lubi od czasu do czasu zabłysnąć, dowiadujemy się, że tym razem nasze zadanie polega na udaniu się na cmentarz. Aby sprawy przynajmniej trochę urozmaicić, chodzi o lustrzane odbicie mithrilskiego cmentarza w mrocznych głębinach Plane of Shadow. Wycieczka ma mieć charakter daleki od kurtuazyjnego zwiedzania nekropolii –należy bowiem, drobnostka, urządzić przyspieszony pochówek organizatorom marszu wrogich Mithril sił. Ich przywódcy mają być na tyle zaawansowani w swoich umiejętnościach, że za pomocą magicznego rytuału będą w stanie przypuścić na miasto śmiercionośny desant, przenosząc swoje wojska tak zwaną Księżycową Ścieżką. Wojsko jest o tyle niezwykłe, że stworzone z żywych istot jedynie w połowie zmienionych w ­­undeady –jest w ten sposób co prawda wrażliwe na większość form ataku skutecznych przeciw obu z części składowych, ale geniusz magii służącej do ich produkcji sprawia, że każda śmierć zadana w ich pobliżu wzmacnia tych, którzy ciągle stoją na nogach. Będziemy więc zmuszeni albo ich jedynie unieruchomiać, albo zabijać wszystkich en masse.

Pozostaje mieć nadzieję, że odpowiednio użyta boska moc patronki Cinnamon będzie w stanie przyczynić się do sukcesu naszej misji. Corean, poprzez Gabriela, też powinien zwiększyć nasze szanse. Paradoksalnie, moje umiejętności nekromanty znajdą pewnie najmniejsze zastosowanie, jendak na wszelki wypadek przygotowałem spory zestaw silnie ofensywnych zaklęć.

Polecając nasze dusze opiece Madriel, powędrujemy za chwilę w stronę otwartego przez Coreanitów portalu, prowadzącego w mroczną otchłań ­Plane of Shadow. Kolejny raport później, jeżeli jakiekolwiek później jest nam w ogóle pisane.

Z pozdrowieniami,

 

Q'Inniú Qurtzon
Lower Court Park 22
Hollowfaust

20. Hedrota, Plane of Shadow

Q!

Śmierć, poniekąd ze swej natury, to coś zdarzającego się innym istotom. Nawet jeżeli są to w stanie potem opisać, co jak może pamiętasz nigdy nie nudziło się tym z naszych wykładowców, którzy dzięki magii przekroczyli tę pozornie ostateczną granicę (Nemorgo, zważ sprawiedliwie ich dusze, kiedy już trzymające ich w kupie zaklęcia stracą nareszcie swą moc), to jednak pozostanie ona doświadczeniem cudzym. Można o niej czytać, można słuchać, ale mimo to nie rozpatrujemy jej nigdy w personalnym wymiarze, tak jak początkujący przedsiębiorca nie zastanawia się nad aspektami prawnymi postępowania upadłościowego, a nowożeńcy nie planują szczegółów rozwodu. Mnie, przedstaw sobie, przydarzyło się ostatnio upaść i przeprowadzić szybki rozwód. Z fizjologią i całą resztą życia.

Wszystko, co do tego było potrzebne z organizacyjnego punktu widzenia, to jak zwykle nadmiar brawury, niedostatki w planowaniu i cenna kompania moich odmawiających uczenia się na własnych błędach towarzyszy, do której to egzotycznej zbieraniny, jak może widać z całkiem już sporej garstki listów, pasuję tak lekkomyślnością, jak i zbytnio wybujałym optymizmem.

A pamiętam to tak:

'Guillermo sam!'

---spojrzenie w prawo---

'Jakoś się trzymają. Madriel... Cinnamon... Jeszcze raz ten ­turning!... Lightning bolt wywali cały pierwszy szereg, ale Gabriel może tego nie wytrzymać...'

---szybki rzut oka w przód---

'Czarodziejka, najpierw w nią... inaczej nie damy rady.'

---odruchowe przeliczenie trajektorii planowanego czaru---

'Jeden z ogrów i czarodziejka.'

'Leci!!!'

---poleciał---

'Oboje stoją... niedobrze...'

---oba ogry nacierają na mnie---

'Dwa ciosy chyba jakoś wezmę na siebie...'

---chrupnięcie, bryzg krwi---

'Szlag by to! Nemorgo! Madriel!...'

---trzask---

'Kurwa!!! RATUN...'

***

...ku??? --- ku czemu? --- dokąd? --- donikąd --- ku czemu? --- kiedy? --- nigdy --- ku czemu? --- kto? --- nikt --- CISZA inna od braku dźwięków --- BRAK ewentualności dźwięku --- BRAK możliwości wymiarów --- BRAK ekwiwalentu czasu --- a jednak jestem --- jestem, nie będąc, w nieokreślonym TU, tożsamym z każdym TAM --- ruch? --- dezorientacja --- przesunięcie w braku przestrzeni --- przesunięcie w braku czasu --- chęć nagle jednoznaczna z możnością --- od mithril do hollowfaust w bezokim okamgnieniu --- jednocześnie w obu krańcach wieczności --- NIC, ale wciąż w odniesieniu do JA --- NIGDZIE, lecz z JA w niemożliwym do zdefiniowania centrum --- a więc to tak --- więc jednak --- zdziwienie bez zaskoczenia --- strata? --- BRAK smutku --- zysk? --- BRAK radości --- ciągłość chwil rozpostarta na niekończącym się TERAZ --- ZAWSZE rozmienione na drobne --- tyle NICZEGO, ze WSZYSTKO całkiem dobrze ukryte --- CIEŃ bez światła --- CIEŃ pod nieobecność ciemności --- cisza --- szept? --- cisza --- krzyk? --- cisza --- KRZYK!

***

- Aaaaargh!!!

­­...wszystkonicgóradółzawszenigdyjutrowczorajwszędzienigdziewszyscyniktJA!...

- Gdzie jestem? Co się stało? Czemu tak jasno?!

- Wydaje się, że wszystko w porządku, choć Cień odcisnął na nim swoje piętno –słyszę niewyraźne mruczenie, po czym głośniej: - Ambasadorze Mhic Draodoir, witamy w obozie wojennym miasta Mithril na Plane of Shadow. Zginął pan w trakcie misji specjalnej, ale dzięki boskiej mocy Coreana udało się nam zwrócić panu życie. Pana służba w siłach dobra się jeszcze nie skończyła...

A to, kurwa, pech... Będąc jednak, było nie było, ambasadorem, dziękuję wylewnie wszystkim obecnym sługom Coreana, który niech nadal opiekuje się prześwietnym miastem Mithril, i pytam o pozostałych.

***

Pozostali przeżyli, podobno dzięki grzechotce Guillermo. Brzmi głupio, wiem, ale nie chodzi o zabawkę z dzieciństwa, którą nasz ciemnoskóry kompan rozśmieszył do rozpuku naszych wrogów. Był to de facto magiczny artefakt, przyzywający z głębin Wymiaru Cienia potężne istoty –nie sprawiło im poważniejszych trudności ostateczne rozprawienie się naszymi przeciwnikami, ratując w ten sposób życie pozostałym i dając im możność wyniesienia z cmentarza moich szczątków, stanowiacych dość istotny komponent czaru wskrzeszenia.

W sumie poszczęściło mi się z tym powrotem do życia –hierarchowie wiary Coreana postanowili nie oszczędzać ani siebie, ani nakładów finansowych i sprowadzili mnie z zaświatów najsilniejszą klerycką magią. Wygląda na to, że po raz pierwszy pozycja ambasadora na coś mi się przydała. Jedyną niedogodnością jest nadwrażliwość na światło, która to podobno jest dość popularnym efektem ubocznym przywrócenia do życia na Plane of Shadow. Dalsze kontakty z Wymiarem Cienia mogą się okazać niekorzystne dla mojego zdrowia, ale przysięgłem sobie trzymać się z daleka. Pozwolę Ci się domyślić powodów we własnym zakresie.

Teraz czekam w obozie na powrót do swoich towarzyszy, uczę się czarów, staram się dowiedzieć jak najwięcej o dotychczasowym rozwoju wypadków. W przerwach piszę listy.

Plus, oczywiście, pozdrawiam,

 

Z notatnika Tadhga:

***

umrzeć –

nigdy więcej światło lub mrok
nigdy więcej cisza czy dźwięk

umrzeć-

nigdy więcej jutro lub dziś
nigdy więcej ona czy on

umrzeć-

nigdy więcej tutaj lub tam
nigdy więcej więcej czy mniej

umrzeć-

nigdy więcej?...

 

20. Hedrota, Plane of Shadow

Raport No. 39#8938#458TMD

Adept Tadhg Mhic Draodoir do mistrza Gilligana, NecD, M.Th.

Piętrzące się przed nami problemy okazały się po raz kolejny śmiertelne dla jednego z członków drużyny –tym razem pożegnał się z życiem nasz czarodziej, Tadhg Mhic Draodoir.

To, że kreśli teraz te słowa jest zasługą jego dosyć prestiżowej pozycji w Mithril oraz łaski Coreana, która przekłada się wśród śmiertelników na przychylność rozmaitych Ich Świątobliwości oraz Ich Magnificencji. Wypada również wspomnieć o lojalności i szybkości działania współtowarzyszy Tadhga, którzy martwe jego ciało dostarczyli bezpośrednio do przebywających na Plane of Shadow wyższych hierarchów świątyni patrona miasta. Ci wskrzeszeniem zajęli się bez zbędnej zwłoki, nie żałując ani pieniędzy, ani umiejętności na najsilniejsze ze znanych kleryckich zaklęć.

Rekomenduję zatem niniejszym, by Hollowfaust potraktowało ten gest pod adresem swojego ambasadora jako ważny krok w zbliżeniu obu narodów oraz kamień milowy na drodze do przyszłej współpracy.

Z pozdrowieniami,

Tadhg Mhic Draodoir

 

Gráinne Ní Dhraodoir
Academy Drive 45
Hollowfaust

20. Hedrota, obóz Mithril na Plane of Shadow

Gráinne!

Dawniej rozpocząłbym ten list mniej więcej w te słowa: "Jeżeli wspomnisz Mamie o tym, co za chwilę napiszę, zabiję Cie własnymi rękami". Od jakichś trzydziestu kilku godzin nie jestem już tak chętny do szafowania śmiercią, nawet w najbardziej figuratywnej z jej odmian. Rozpocznę zatem inaczej:

Jeżeli wspomnisz naszej rodzicielce choćby słowem o tym, co tu zostanie opisane... to Ty będziesz ją mieć na głowie! Do mnie jej list dotrze najszybciej za trzy miesiące, a i wtedy nie będę go zmuszony czytać. A już na pewno nie będę słuchać, i to słuchać do znudzenia, jakieś sto razy dziennie. No jak, mam Twoje słowo, że będziesz trzymać język za zębami? No myślę!

Otóż, moja droga Siostrzyczko, jakieś półtora dnia temu umarłem.

Jak umieram: Dwa ogry biegną w moim kierunku. Tupot ich bosych, brudnych stóp. Nieestetyczne zmiany skórne, utrwalone przez zapewnioną magią nieśmiertelność. Nacierający obezwładniającą falą mdlący smród ich ciał. Złowrogi charkot przechodzący w bojowy kwik. Wzniesiona broń. Uderzenie łamiące obojczyk i wbijające trzy zgruchotane żebra w narządy wewnętrzne –lewe płuco wypełnia się krwią z rozerwanego osierdzia. Ze zdziwieniem wsłuchuję się w dziwacznie intrygujący odgłos dartych tkanek, staccato gruchotanych kości. Zapach krwi niewytłumaczalnie przechodzi w aromat jaśminu i siewnej kolendry. Drugi cios. Błysk. Ciemność. Światłocień. Nic.

Jak widać śmierć nie jest niczym ostatecznym w służbie dyplomatycznej Hollowfaust, w każdym razie nie na placówce w mieście pełnym wyznawców Coreana. Choć pewnie wyobrażasz sobie przyjemniejszy temat braterskich listów, podzielę się z Tobą wrażeniami z krótkiego pobytu tam, po drugiej stronie.

Jak jest po drugiej stronie: Brak stron. Brak czasu. Brak przestrzeni. Wbrew anegdotycznym prawdom, żadnego światła, ku któremu można by zdążać. Brak dźwięków, zapachów, smaków. Spokój? Tak, ale jedynie z braku lepszego słowa, przypuszczalnie w którymkolwiek z języków ludzi, diabłów, demonów czy aniołów. Jesteś tylko ty, a właściwie tylko 'ja'. Jeżeli wymagane jest doświadczenie, oswojenie się, opanowanie reguł czy zrozumienie, nie następuje ono w te kilkanaście godzin, mierząc upływem czasu świata żywych. Jestem wszędzie i nigdzie. Nigdy i zawsze. Poznaję w nicości wszystkich, a w mnogości niemiejsc –nikogo. Jestem w Hollowfaust w momencie ostatecznego starcia bogów z tytanami, a jednocześnie w Mithril w dniu, w którym na zawsze znika w morskich odmętach. Towarzyszę narodzinom wygasłych już gwiazd i jestem świadkiem dogasania tych, których przyjście na świat nie śni się jeszcze bogom. Doświadczam tego wszystkiego i niczego zarazem –jestem głuchy, słysząc wszystko w zupełnej ciszy - niewidomy, obserwując rozwój wypadków w świecie bez kształtów, kolorów, kontrastów.

Może jedynie śmierć przychodząca przed czasem tak wygląda. Może za każdym razem jest inaczej. A może właśnie zawsze tak samo. Tak czy owak, Siostrzyczko, nie ma się do czego śpieszyć. I naprawdę warto mieć gdzieś pod ręką osoby, które Cię z tego stanu wyrwą.

Jak jestem wyrywany z tego stanu: Najpierw zalewają mnie dźwięki. Zacisze kleryckiego namiotu ogłuszającym hukiem atakuje moje uszy, w chwilę później oczy przekładają na czystą agonię otaczający mnie półmrok. Zapach, dotyk, nawet smak sprzysięgają się przeciw mnie, mieszają się, przechodzą jedne w drugie, wypełniają każdą komórkę ciała. Wrzask, jaki z siebie wydaję, musi być nieobcy naszej Matuli –bądź co bądź przychodzę ponownie na świat, choć tym razem jedynie po krótkiej przerwie. I dopiero po chwili (sekundzie? minucie? kwadransie?) włącza się świadomość. Natłok rozszalałych myśli, definiujących od nowa znany już przecież świat, porządkujących go w mniej lub bardziej logiczną całość. Szaleńczy wir wspomnień, których w śmierci nie jesteś w stanie do końca odróżnić od fikcji, życzeń, historii, bajek, legend i faktów widzianych z perspektywy innych ludzi. To nagłe zakotwiczenie w czasie pozostawia po sobie uczucie straty, swego rodzaju spłaszczenia rzeczywistości, w której jeszcze przed chwilą czas był dostępnym w każdym punkcie wymiarem. Wymiarem, w którym wyrażenie 'przed chwilą' nie znajduje zastosowania. Duchy, zjawy czy banshee nie są pamiętliwe - zapominanie nie istnieje, nie może istnieć w egzystencji poza życiem.

Po wskrzeszeniu, oprócz wylewnych podziękowań za przywrócenie mnie do życia (z zastosowaniem wszystkich trików protokołu dyplomatycznego), pozostało mi jedynie przysiąść fałdów nad książką czarów i czekać na powrót do Mithril, trzymając kciuki za brak dalszych komplikacji.

O dalszych komplikacjach: Przywrócenie do życia na Plane of Shadow bardzo często odciska swój ślad –w moim wypadku jest to stan będący przeciwieństwem kurzej ślepoty. Światło mnie razi, źrenice rozszerzone do granic możliwości utrudniają akomodację, przedmioty położone dalej ode mnie widzę rozmyte i niewyraźne. Nie przeszkadza to, jak się domyślasz, w pisaniu listów czy studiowaniu książek, gorzej będzie jednak z rzucaniem zaklęć na odległość. Oraz z kłanianiem się znajomym na ulicy. Klerycy utrzymują, że to przejdzie z czasem, pod warunkiem braku dalszych kontaktów z materią Cienia –co w moim wypadku jest o tyle ułatwione, że czarami poddającymi ją manipulacji nie parałem się nigdy. I nie zacznę, Nemorga mi świadkiem.

Kończę już, pozdrawiając Cię gorąco znad własnej ciągle pustej mogiły,

buźka,

 

[list do Cinnamon napisany po elficku, przesłany pocztą militarną do obozu w Mithril]

Droga Cinnamon,

Prośba maleńka –spróbujmy następnym razem kontrolować, choćby w grubych zarysach, działania duetu Gabriel-Guillermo. Wiem, że to po trosze wołanie na puszczy, bo dotąd oprócz sprzeciwu nie proponowaliśmy nigdy scenariuszy alternatywnych –może jednak następnym razem się uda. Niby mamy w drużynie większość (pod 'my' rozumiem tym razem wspólnotę istot nie tylko rozumnych, ale dodatkowo nie wahających się owego rozumu w razie potrzeby użyć), a jednak ciągle dajemy się wodzić za nos hegemonii dzikiego entuzjazmu i mierzenia sił na zamiary.

Niedługo wracam i resztę przedyskutujemy na miejscu.

Pozdrowienia,

 

Aoife Uí Dhraodoir
Pinkett Mews 11
Hollowfaust

20. Hedrota, obóz Mithril na Plane of Shadow

Matulu!

Nie pisałem już jakiś czas, a tymczasem podziało się wiele interesujących rzeczy. Nie chciałem każdą z nich z osobna zawracać Ci głowy, zwłaszcza że czas dostarczania mojej korespondencji do Hollowfaust czyni z każdej wiadomości nowinę w znacznym stopniu nieaktualną. Doniesienia pełne tragicznych wieści mogą dotrzeć do Ciebie w czasie, gdy tu wszystko już będzie w porządku –równie dobrze możesz czytać mój entuzjastyczny list długo po tym, jak cała nasza drużyna, w tym moje doczesne szczątki, zostaną złożone do przedwczesnego grobu. Takie jest życie –i wbrew pozorom bycie ambasadorem w Mithril faktu tego nie jest w stanie zmienić ani na jotę.

Nie chcę przez ten przydługi wstęp powiedzieć, że przyszłość jest bardziej niepewna niż zazwyczaj, ani też że piętrzą się przed nami góry problemów –wręcz przeciwnie, wszelkie przedsięwzięcia do tej pory kończą się co najmniej połowicznym sukcesem, a moja misja tutaj wydaje się przebiegać lepiej niż ktokolwiek, zwłaszcza Gilligan i kompania, mogliby w najśmielszych marzeniach przypuszczać. Inną sprawą jest ewentualna kontynuacja stosunków dyplomatycznych między naszymi miastami –podejrzewam, że Mithrilczycy nielekko się zdziwią, kiedy następni przedstawiciele Hollowfaust pojawią się w ich mieście - typowym nekromantą na pewno nie jestem i moich gospodarzy czeka przypuszczalnie długi proces oswajania się z ludźmi bardziej reprezentatywnymi dla naszego miasta, fachu czy światopoglądu.

Niemal niepostrzeżenie, w natłoku bieżących spraw łatwo jest bowiem stracić z oczu szerszą perspektywę, sporo się tutaj nauczyłem. Nie chodzi mi jedynie o poznawanie świata i studia nad magią –to przypuszczalnie robiłbym niezależnie od miejsca zamieszkania –chodzi raczej o zawrotne tempo, w jakim się to dzieje. Pobyt w Mithril nie tylko otworzył mi oczy na innych ludzi i inne miejsca. Nie tylko pokazał mi z innej perspektywy nasze Hollowfaust, jego mieszkańców, jego sukcesy i porażki. Zmusił mnie, co najważniejsze, do ponownego przyjrzenia się samemu sobie. W ciągłym stawaniu się człowiekiem jest to zdarzenie raczej obowiązkowe. Wnioski dalekie są na razie od ostatecznych, ale jedno mogę napisać Ci już teraz: zmieniłem się przez te kilka miesięcy bardzo.

Jeżeli mogę być w tej sprawie sędzią –na lepsze, czyli w jedynym kierunku, w którym warto się zmieniać chcąc wyjść na ludzi, nie schodząc przy tym na psy.

Zastanawiam się czy nasz świat od zawsze był areną niekończących się konfliktów rozmaitych sił, czy może Mithril bardziej niż inne miejsca starcia takie przyciąga –podejrzewam, że obie tezy są po części słuszne. To interesujące, że kiedy się ludzi o to pyta bezpośrednio, każdy chciałby przeżyć życie w przerwie między kolejnymi wojnami, najchętniej w ojczyźnie nie graniczącej z żadnym innym narodem, w domu bez sąsiadów, w rodzinie bez awantur. To, że w większości przypadków są to pozbawione szans na realizację mrzonki stawia ludzką naturę w nienajlepszym świetle. Być może ci, którzy o naszej kondycji mają niskie mniemanie, nie osądzają nas wcale aż tak niesprawiedliwie. Może rzeczywiście tacy jesteśmy, a wszystkie nasze szlachetne ideały są właśnie jedynie ideałami - fikcją nie mającą szans na odzwierciedlenie w rzeczywistości. Konflikt, pozornie przychodzący z zewnątrz, w istocie tkwi w nas samych.

W tym świetle nic z tego, co się obecnie w Mithril i okolicach dzieje nie daje podstaw do niepokoju –ot, świat jest światem, ludzie są ludźmi, a ambasadorowanie w mieście paladynów jeszcze jednym sposobem na spędzanie czasu danego nam do wykorzystania w krótkiej przerwie między wiecznością a wiecznością.

Nienajgorszym sposobem, co na zakończenie wypada chyba jednoznacznie stwierdzić.

Serdecznie Cię ściskam,

PS. Przeczytawszy ponownie ten list doszedłem do wniosku, że jego lektura może być niepokojąca –wynika to pewnie z mojego nastroju, w ostatnich dniach bardziej filozoficznego niż kiedykolwiek. To jednak tylko kwestia chwilowego stanu mojej psyche - w rzeczywistości, uwierz mi, wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Pa,

 

Tu kończy się trzynasta (!) seria listów Tadhga.

 

Na początek?