Marcin (Martinez) 

O wyższości Francuzów nad Amerykanami

Piszę te słowa pod wrażeniem (nieco przeterminowanym, bo trzytygodniowym; przeterminowanym nie znaczy jednak zwietrzałym) pewnego filmu. Francuskiego, oczywiście. Nie wiem, czy obraz ten szturmem wdarł się do kin (na pokazie był w każdym razie komplet), i raczej w to wątpię, wiem jednak, że wdarł się do mojego umysłu. I naprawdę przywrócił moją, zachwianą po niesławnym TR, wiarę w możliwości kina, a przede wszystkim twórców. Podczas gdy "dzieła" amerykańskie charakteryzują się wtórnością i impotencją umysłową autorów, film niehollywoodzki przeżywa renesans. Ma po prostu do zaoferowania więcej niż Amerykanie, powielający schematy i kręcący remaki tego, co im (lub innym) się kiedyś udało. Dobra, dość ględzenia.

Braterstwo wilków, bo o tym filmie rzecz jasna mowa, to kino hollywoodzkie przefiltrowane przez europejski światopogląd. Obraz eklektyczny i wtórny (lecz w pozytywnym tego słowa znaczeniu), ale ten patchwork wywiera naprawdę duże wrażenie. Sam naliczyłem kilka gatunków składowych - film kostiumowy, gotycki horror, kryminał, romans, film akcji no i wreszcie fantasy. Teraz, kiedy filmy "czyste" gatunkowo wyglądają jak parodie gatunku (bo scena oglądana po raz setny zaczyna po prostu śmieszyć), "postmodernistyczny" eklektyzm nareszcie jest na miejscu.

Film jest nakręcony na wskroś nowocześnie. Operator i montażysta odwalili kawał dobrej roboty. Dynamiczne (bardzo!) sceny przeplatają się z prawie nieruchomymi obrazami. Kamera zwalnia na moment, by się czemuś przypatrzeć, po czym wraca do normalnego tempa. Dzięki temu film ma świetne tempo i daje solidnego kopa. Bardzo duże wysycenie kolorami (pewnie Kodak) też robi swoje. Każda scena charakteryzuje się przewagą jakiegoś koloru - czerwienie, brązy, zielenie. Dodatkowo użyto komputerowych filtrów. Wizja plastyczna olśniewa. Nawet Bestia, mimo pewnych niedociągnięć, jest niesamowita.

Słowo o choreografii walk. Dacascos zrobił swoje. Matriksa bije na głowę. Dlaczego? Bo wszystkie (przynajmniej większość) z niesamowitych scen powstała bez udziału efektów specjalnych.

Sama intryga jest solidnie (naprawdę) skonstruowana. Może jestem głupi, ale nie znałem zakończenia w połowie filmu, co często mi się zdarza przy produkcjach amerykańskich. Postacie soczyste, doskonale wykreowane. Drużyna łowców sprawia profesjonalne wrażenie, zepsuta arystokracja jest zepsutą arystokracją, czarny charakter jest czarnym charakterem a szpieg... wydaje się być kimś zupełnie innym. Cały kryminalny wątek poprowadzono sprawnie i zgodnie z regułami gatunku (roman noir!).

Nie jest to danie odgrzewane, ale doskonała potrawa stworzona ze składników na pierwszy rzut oka nie pasujących do siebie. Pomysł podobny do Trzynastego wojownika, ale o niebo od niego lepszy, bo subtelniejszy. Wizualnie porównywalny do Jeźdźca bez głowy, lecz wykorzystujący całą gamę kolorów, z czerni w zasadzie rezygnując.

Polecam.

I pamiętajcie: tak naprawdę to ludzie (wszyscy) są Bestią. Patrzcie im w oczy.

Marcin Martinez Turkot
2001-09-23. Wszystkie prawa zastrzeżone. Publikowanie całości lub fragmentów niniejszego artykułu jest zabronione bez zgody właściciela.