Marcin Martinez Turkot
Powieść utkana z nawiązań
O Pani jeziora Andrzeja Sapkowskiego
Postmodernizm a sprawa polska
Recepta na powieść postmodernistyczną jest w miarę prosta - należy wziąć
wszystkie wcześniejsze dokonania literackie, wymieszać je, zacytować,
poprzekręcać, sparodiować, a następnie przedstawić za pomocą nieczystej
literacko formy. Oczywiście celują w tym: Marquez, Eco czy Fuentes. Ale
również nasi rodzimi autorzy mogą pochwalić się pewnymi osiągnięciami.
Nie zamierzam stawiać Andrzeja Sapkowskiego obok tuzów gatunku wymienionych
wcześniej, ponieważ byłaby to profanacja i wyraz braku szacunku. Ale w
porównaniu z innymi polskimi autorami jest on interesującym ulubieńcem
czytelników i wydawców.
Myślę, że Sapkowskiemu udało się wypełnić próżnię w naszej literaturze
fantastycznej przez stworzenie zupełnie "nowej" jakości. Wszystko
zaczęło sie od postmodernistycznej gry z zakorzenionymi w tradycji baśniami.
A to z Królewną Śnieżką, z Piękną i Bestią czy Księżniczką Na Ziarnku
Grochu a nawet z Tristanem i Izoldą. Autor swobodnie, acz inteligentnie
bawił się owymi mitami. Do gry wciagał również czytelnika. Zabawy te przyjmowały
formę krótkich opowiadań, spuentowanych dowcipnie, tragicznie albo melancholijnie.
Gra bez brzytwy
Wątki, zaczerpnięte z tych krótkich form, stopniowo zaczęły się łączyć,
przenikać i Sapkowski postanowił zrobić to, co każdy szanujący sie autor
fantastyki zrobić powinien - napisać sagę. Tak też uczynił i w ciągu pięciu
lat udało mu się dobrnąć do końca.
Ostatni, piąty tom jest najdłuższym z całego cyklu - nic dziwnego - pisarz
raczej nie stosował zasady brzytwy Ockhama, więc wątków i postaci namnożyło
się niemało.
Po pierwsze powieść ta jest właśnie swoistym podsumowaniem, zamykającym
historię pewnego fantastycznego świata, dlatego dużo tu mowy o czasie,
zataczającym koło, mnóstwo przewidywań i wycieczek w przyszłość/przeszłość.
Sapkowski wraca po raz ostatni do swojej gry z tradycją. Tym razem bierze
na warsztat legendę arturiańską. Lecz mit jest wypaczony, potraktowany
ironicznie. Król Rybak siedzi z wędką na łódce pośrodku jeziora, Nimue
okazuje się być dziewczyną jak każda inna, Galahad poraża swoją naiwnością.
To nie jedyna gra, jaką autor podejmuje z klasyką. Goethemu też się dostaje
za "Króla Olch". Romansom francuskim za tradycję błędnego rycerza
- "Ja jestem błędny. Ale nie szalony" - stwierdza jeden z nich.
A Auberon? Nie brzmi znajomo?
Poza tym mamy do czynienia z tradycyjnymi już w twórczości Sapkowskiego
zabawami z przysłowiami i komunałami, używanymi w zupełnie nowych kontekstach
i sytuacjach - przykładem choćby napis na murze "rób miłość nie wojnę"
i dopisek "rób kupę co rano".
Postacie cechuje nad wyraz rzeczowe i racjonalne, a nawet ironiczne podejście
do otaczającego ich, fantastycznego przecież, świata. Toczą dyskusje o
astronomii, genetyce, o granicach pomiędzy prawdą a legendą czy snem.
Owe rozważania są bardzo ważne dla całej książki - baśń w wykonaniu Sapkowskiego
jest "brzydko prawdziwa", jak mówi Nimue.
Cała fabuła powieści jest co chwilę komentowana przez jej bohaterów.
Odpowiedź na pytanie czy lustro zabija bazyliszki brzmi "owszem,
jeżeli walnąć prosto w łeb".
Sapkowski gra również z tradycją fantastyki, wyśmiewając wcześniejsze
pseudodokonania autorów, piszących powieści bez polotu, gdzie jedna jest
tak podobna do drugiej, że niemal identyczna.
Oszczędza wartościowych twórców w rodzaju Tolkiena czy Zelaznego - od
nich raczej zwykł czerpać. Ale na twórcach "popularnej" fantastyki
nie pozostawia suchej nitki. Owszem, zdaje się odwoływać do ich twórczości,
ale tylko po to, by za chwilę wyśmiać ich napuszony, pompatyczny styl.
Tak cudownie, że aż się wzruszyłem
To wszystko nawiązania do twórczości innych. Sapkowski jest sprawnym
rzemieślnikiem i z powodzeniem daje sobie radę z łączeniem owych odwołań
w spójną całość. Można by zapytać, czy kreuje zatem coś własnego? Oczywiście.
Co prawda rzadko udaje mu się stworzyć coś równie ciekawego i pełnego
polotu jak to, co stworzył w swoich opowiadaniach, ale z drugiej strony
jest autorem dojrzalszym, poważniejszym, bardziej konsekwentnym.
A i tak udało mu się napisać kilka niezłych rozdziałów. Choćby scena
miłosna w bibliotece pośród białych kruków albo najpiękniejszy na świecie
opis bitwy - tak cudowny, że aż się przy nim wzruszyłem. Batalistyka jest
tu bowiem dużo ładniejsza i bardziej malownicza niż na przykład u innego
pisarza klasy B - Sienkiewicza.
Sapkowski - polskim Tolkienem?
Sapkowski na szczęście nie chce być polskim Tolkienem, ale jest dobry
w tym, co robi. Wizja fantastycznej "rzeczywistości" jest dosyć
spójna, kolorowa i konsekwentna. Kilkuwarstwowy finał jest zaskakujący,
ciekawy, można powiedzieć - pełen wrażeń.
Sapkowski z pewnością jest jednym z lepszych polskich twórców "młodego"
pokolenia. A przynajmniej najsprawniejszym warsztatowo.
Dobrze czasem, w ramach odreagowania, sięgnąć po kawałek takiej (popularnej)
literatury i zabawić się z autorem w postmodernistyczną gierkę.
PS. Gratuluję PT Andrzejowi Sapkowskiemu wydania tomu składającego się
z wcześniej publikowanych opowiadań - doskonały zabieg komercyjny!
Marcin Martinez Turkot
2001-02-08. Wszystkie prawa zastrzeżone. Publikowanie całości lub fragmentów
niniejszego artykułu jest zabronione bez zgody właściciela.
|