Opowieść Guillermo sesja dwudziesta siódma
Guillermo Balicane, raport.
Obszar cmentarza stał się terenem aktywności sił cienia. Podobno otworzone zostało przejście wiodące do czegoś, zwanego księżycową drogą i stamtąd ściągane są posiłki dla cienia. Nasza grupa została wezwana by znaleźć sposób na zamknięcie owego przejścia.
- Czemu nie poślą tam całego oddziału? - zapytał Guillermo.
- Bo dowiedliście już swojej wartości i skuteczności działania jako grupa. Reszta wojsk jest zajęta czymś innym. - odpowiedziała Lisetta.
- Aha, i teraz można się nas pozbyć? To samobójcza misja. - rzekł Guillermo z przekąsem.
- Uda się nam. - stwierdził spokojnym głosem Gabriel.
Guillermo zmełł przekleństwo. - No to już idziemy, skoroś taki pewny. Czy Corean jest patronem spraw beznadziejnych?
Cmentarz faktycznie okazał się być powoli pochłanianym przez zmierzch i cień. O ile brama, mur i cała zewnętrzna strona cmentarza leżały jeszcze w naszej rzeczywistości, o tyle za wejściem, za portykiem kutej bramy rzeczywistość stawała się nagle ciemna, mglista, niewyraźna, pełna majaczących kształtów - raczej zarysów nagrobków niż wyraźnych kamiennych brył. Moje spojrzenie napotkało na linię cienia, biegnącą w poprzek bramy. Cmentarne wrota były drogą do "nie tego świat"a. Weszliśmy więc w cień.
Oshir i Guillermo posuwający się w awangardzie bez trudu dostrzegli pierwsze, humanoidalne z grubsza kształty, drgające w dziwnej parodii tańca. Wspierały się na potężnych, niewymiarowych półksiężycowych dwuręcznych ostrzach. Cały tuzin. Ruszały się dosyć niemrawo. Ledwo Guillermo zdążył szepnąć "Przeciwnik, koło tuzin"a, gdy zza jego pleców wyprysnęła srebrzysta stalowa strzała - Gabriel runął na przeciwników, roztrącając ich szeregi.
Z pierwszą czujką przy bramie poradziliśmy sobie rychło, bez strat własnych. Nie umknęło naszej uwadze, że po "śmierci" każdego z wykrzywionych, groteskowych i sztywnych przeciwników reszta jego "pobratymców" rosła w siłę, jakby karmiąc się odejściem towarzysza w niebyt. Pierwsi przeciwnicy padali jak muchy, ostatni nie dali się łatwo pokonać. Nie zastanawiając się nad tym głębiej ruszyliśmy na lewo od bramy.
Stała tam (w naszym świecie) kaplica cmentarna. W tym świecie stał tam jakiś strzelisty, powykręcany budynek niewiadomego przeznaczenia. A może w tym półcieniu zmysły płatały mi figle? Przed wejściem płonęły dwa kagańce, ale ich płomień był wyblakły, wyprany z kolorów, białawy i blady. Na iglicy budynku przycupnął ogromny kształt maszkarona. Ale to nie był kamienny maszkaron. Bryła postaci poruszyła się.
- Patrz Oshir! "Wrócę po was." Śmieszne epitafium. - Guillermo zawsze lubił czytać napisy nagrobne.
Wzrok Oshira błądził po szarawych ziemnych grobach i ciemnoszarych stelach, nie zatrzymując się na napisach wykutych ludzką czy raczej nieludzką ręką.
- Są! Za grobami! - krzyknął tropiciel.
- Pamiętajcie, ogłuszać, nie zabijać! - krzyknął Guillermo. Ciekawe czy słowa "zabić", "ogłuszyć" mają dla tych stworów jakieś znaczenie, pomyślał wojownik, chwytając mocniej miecz.
Cholera, zawsze walę za mocno, pomyślał Guillermo gdy płaz jego dwuręcznego miecza rozłupał czaszkę pierwszego przeciwnika. No to chyba nasz plan się nie udał...
Pierwsze głowy odlatywały z jakąś sardoniczną, absurdalną radością, ciągnąc za sobą smugę przejrzystego płynu o dziwnej woni. Lecące czerepy uderzały w ułomki nagrobków, wciąż zachowując na twarzach kamienny wyraz idiotycznego, półświadomego spokoju.
Ta grupa również, mimo wsparcia ogra z cienia rodem, nie sprawiła nam większych kłopotów. Oczywiście, czary kapłanki zaczęły się powoli wyczerpywać... Ruszyliśmy dalej wzdłuż ściany - do domu balsamistów. Przynajmniej tak sądziliśmy.
Gdzieś na granicy widoczności zaczęły majaczyć sylwetki stworów połączonych w grupy liczące około tuzina istot. Grupy te pełzły uparcie w kierunku centrum cmentarza.
Wpadliśmy do cmentarnego prosektorium. Na środek pomieszczenia na parterze rzucone było jakieś zaklęcie. Gabriel, niewiele myśląc, wbił w podłogę ostrze swojego miecza. Energia z ostrza uderzyła w zaklęcie na podłodze, niszcząc je całkowicie.
Krótkie oględziny budynku nie wykazały obecności wroga, ale znaleźliśmy za to aparaturę alchemiczną i balsamiczną do tworzenia istot dotkniętych przez cień, jak to ocenił wprawnym okiem Nester.
Nie mitrężąc, ruszyliśmy w kierunku środka cmentarza. Faktycznie, ujrzeliśmy tam grupę ponad dwudziestu istot, a za nimi, na wzniesieniu, krasnoluda zakutego w zbroję oraz kobietę, strzegących prawdopodobnie portalu. Obok nich stały dwa potężne ogry zbrojne w półksiężycowe ostrza. Portal miał postać lekko mglistej, na wpół widocznej świetlistej ścieżki, bijącej z nieba i kończącej się plamą srebrzystego blasku na ziemi. Niedookreślone kształty jakichś istot powoli spływały tą ścieżką w dół, na ziemię.
Nie było czasu na plany taktyczne. Przejście było półotwarte i przeciwnik rósł w siłę. Gabriel, nasz dowódca, dał zatem rozkaz do ataku.
Kurwa, podziwiam cię, pomyślał Guillermo, zdobyłeś się na odrobinę taktycznego pomyślunku i postanowiłeś zajść przeciwnika z flanki. Jesteś geniuszem taktyki, Guill. Jak to przeżyję, pomyślał już w pierwszej osobie, powinienem zanieść modły dziękczynne do patrona głupoty za ocalenie.
To koniec lub prawie koniec... Wyjął zza paska grzechotkę, rozwiązał rzemyk przytrzymujący kamyki i cisnął przedmiot w kłąb wrogów.
Nic się nie stało.
O kurwa, już po nas, przemknęło Guillermowi przez myśl.
Gabriel, sam jeden, runął na obojętny szyk niezliczonych przeciwników i wbił się weń z pełną siłą. Stwory z półcienia oblazły go niczym mrówki chrząszcza. Co chwila widać było wznoszący się, jaśniejący srebrnym płomieniem miecz paladyna. Rąbał niezmordowanie zastępy wrogów. Ci, którzy upadli, a jeszcze drgali, dobijani byli przez swych towarzyszy. Dzięki temu szeregi tych, którzy jeszcze atakowali, napełniane były coraz to nowa cienistą energią. Zdawało się, że mrok zaraz pochłonie blask miecza paladyna, ale coreanita ani myślał przestać. Iskra nadziei co chwila przebłyskiwała spomiędzy kłębowiska ciał.
Idą na mnie. Idą, pomyślał Guillermo kurczowo ściskając miecz w spoconych dłoniach. Zaraz się spotkamy, o przodkowie. Lecz ogry minęły go i pobiegły w stronę stojącego dalej Tadhga, który przed chwilą cisnął piorunem w stojących z tyłu dowódców. Nekromanta wcale nie sprawiał wrażenia zaskoczonego atakiem. Przeciwnie - na jego ustach wykwitł szyderczy uśmiech. Dwa ostrza spadły na niego.
Dzięki Tadhg, pomyślał Guillermo, kupiłeś mi cenne sekundy. Wbiegł za ogry i przebił jednego Gwoździem Coreana - dwuręcznym mieczem trzymanym w drżących dłoniach.
A potem coś się stało.
Za plecami krasnoluda i wiedźmy, pilnujących portalu, pojawiła się chuda postać, odziana w cień. Tak właśnie - w cień. Jedynie blada głowa z wysokim czołem odcinała się na tle spowijającej postać czerni. Monstrualny, chudy stwór wlókł za sobą całun ni to dymu, ni cienia.
Wiedźma krzyknęła i umarła, przebita zębatym, czarnym ostrzem. Po chwili jednak z jej zwłok wstała mglista, ciemna zjawa i płynnym krokiem ruszyła w stronę resztek szyku cienistych istot.
Cinnamon Cayenne, kapłanka, która wiele już widziała, widząc zbliżające się zjawy, krzyknęła.
Guillermo biegł w stronę Cinnamon. Jego miecz stawał się coraz cięższy. Dyszał. Zatrzymał się przed kapłanką i wydusił z siebie:
- Spieprzaj stąd, babo!
Cinnamon nie ruszyła się z miejsca. Patrzyła na coś, co wyrosło za plecami Guillerma. Wojownik odwrócił się, zrezygnowany, i zobaczył to. Nie miało ust, tylko ta biała czaszka i świdrujące szparki oczu. Cała reszta był cieniem. Zębate ostrze zwisało wzdłuż boku. Gdy Guillermo przełykał ślinę przez ściśnięte gardło, całe krótkie osiemnastoletnie życie mignęło mu przed oczami.
- Pakt został wypełniony. - szepnęło to coś do Guillerma, po czym rozpłynęło się w cienistą mgłę.
Oczy kapłanki rozszerzyły się ze zdziwienia. Ujęła w dłonie drzewce włóczni i zaczęła nim okładać Guillerma.
- To ty! To twoja wina! Przez ciebie o mało nie dostałam zawału!
Guillermo niezdarnie zasłaniał się ramieniem, osłupiały.
Po śmierci czarownicy, podtrzymującej portal, księżycowa droga została zamknięta. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
Przynajmniej na obszarze działań naszej grupy operacyjnej.
Tu kończy się dziewiąta opowieść Guillermo.