Scarred Lands Campaign Site
Withered Flowers
by Ruemere (Ruemere)

Kroniki...

Opowieść Tadhga sesja dwudziesta ósma

Q'Inniú Qurtzon
Lower Court Park 22
Hollowfaust

Bodajże Hedrot, gdzieś na wschód od centrum kontynentu

Szanowny Panie Qurtzon,

Pozwoli Pan, że się przedstawię - jestem Tadhg Mhic Draodoir, urodzony w Hollowfaust, niegdyś student tamtejszego uniwersytetu magicznego, a obecnie ambasador miasta i Najwyższej Rady Hollowfaust w mithrilskim palatynacie.

Piszę do Pana w dosyć nietypowej sprawie - otóż jestem w posiadaniu informacji, które wydają się wskazywać na to, że przez większość swojej egzystencji uważałem Pana za mojego przyjaciela, sam Pana przyjaźnią obdarzając. Mam powody sądzić, że uczucia te były z Pańskiej strony odwzajemniane, gdyby jednak okazało się to niezgodne z prawdą, bardzo proszę o jak najszybsze powiadomienie mnie o rodzaju oraz intensywności naszej znajomości.

Mam świadomość dość delikatnej natury tej petycji - pominę milczeniem jej niecodzienność - oraz tego, że jest Pan być może zwolennikiem oszczędzania uczuć osób drugich, trzecich czy zgoła dalszych. Nie wiedząc do których wypada mi się zaliczyć, prosiłbym raczej o brutalną szczerość niż układne półprawdy.

Z niezdecydowanymi pozdrowieniami,

 

No dobra, Q'Inniú, już przestaję się zgrywać. Przecież znasz mnie niemal na wylot, ja doskonale znam Ciebie. Wiemy o sobie nawzajem wszystko, a jeżeli nawet niezupełnie wszystko, to wyłącznie przez chęć oszczędzenia sobie konieczności wysłuchiwania sprawozdań z tych wszystkich nic nieznaczących aspektów życia, które składają się na coś, co można (a pewnie nawet wypada) wepchnąć pod szeroki parasol z napisem 'nużąca codzienność'. Nie czuję wcale niedosytu informacji na Twój temat nie wiedząc, co ostatnio masz zwyczaj jadać na śniadanie, Ty pewnie też z powodzeniem obchodzisz się bez wiadomości na temat tych czy innych zagadnień dotyczących mojej fizjologii. Do czego zmierzam? Ano do tego, że na mój temat więcej niż Ty wie tylko jedna osoba - ja sam.

Moje wczorajsze niedoszłe samobójstwo dowodzi wyraźnie, że nie wiem o sobie wystarczająco dużo.

Niestety, nie byłem na tyle zapobiegliwy, by napisać list do tych wszystkich wstrząśniętych osób, którzy będą rankiem rzewnie szlochać nad moim przedwczesnym i ciągle dość przystojnym trupem, z której to pogrobowej korespondencji można by się dowiedzieć, co mnie do tego pchnęło. Nie znaleziono nawet ironicznie pustej koperty, co zburzyło moje głębokie przekonanie, że nawet w ostatnich chwilach swojego żywota będę przejawiał coś, co z braku lepszych określeń nazwiemy tutaj poczuciem humoru. Z tego co wiadomo ludziom z mojego otoczenia, nie zachowywałem się dziwacznie (no, w każdym razie nie bardziej dziwacznie niż zazwyczaj; możemy mieć tu zresztą do czynienia z Syndromem Nekromanty Z Hollowfaust - nie wiem, co musiałbym zrobić, żeby uznano to za dziwaczne). Nie przeżyłem jakiejś większej tragedii osobistej. Takoż nie odnotowano: zwiększonej niestabilności nastrojów, skłonności do depresji czy uogólnionego niezadowolenia z wiedzionej egzystencji. Wręcz przeciwnie, wydawałem się wyjątkowo szczęśliwy z przywrócenia mnie do życia - radości swojej dawałem wyraz w rozmowach z klerykami Coreana, w listach do przyjaciół i rodziny. Jeżeli moja opinia może się tutaj liczyć, też uznałbym się ostatnimi czasy za podejrzanie bliskiego stanu stabilnego, spokojnego i dobrze wróżącego na przyszłość szczęścia. A jednak znaleziono mnie rano we własnym, zalanym litrami krwi łóżku, z podciętymi żyłami w obu nadgarstkach.

Bardzo fachowo podciętymi żyłami - tak, by szansa na odratowanie była minimalna.

Jak wiadomo z moich dotychczasowych przejść z Gabrielem, Coreanitów trudno jest odwieść od konsekwentnego zmierzania do raz obranego celu - jeżeli raz sobie coś wbiją do tych swoich świątobliwych łbów, będą się tego trzymać niezależnie od kłód, rzucanych im pod nogi, nawet jeżeli do rzucania kłód zabiera się wysoce wykwalifikowany, znający się na anatomii i chirurgii nekromanta. Podobno uratowali mnie, skrwawionego jak kaczor na czerninę, nie musząc nawet sięgać po specjalnie silną magię leczącą. Z charakterystyczną dla ubogich duchem prostolinijnością i skupieniem na jednej rzeczy naraz, dopiero po upewnieniu się, że mam się jak najlepiej, zaczęli się dopytywać powodu moich samobójczych dokonań.

Nie muszę Ci chyba mówić jak trudno się przyznać do niewiedzy w tej kwestii.

Pomijając fakt, że podobna próba może się powtórzyć pod nieobecność fachowej opieki medycznej, najgorsze jest to, że nic, ale to nic nie pamiętam. Pustka, a właściwie wspomnienia niezbyt smacznej kolacji, leniwego zerknięcia do książki czarów i na koniec zupełnie zwyczajnego pójścia spać. Po czym nic - żadnego snu, żadnego koszmaru. To dziwaczne, ale nie pozostało w mojej pamięci nawet residuum popełniania samobójstwa, jeżeli to rzeczywiście było samobójstwo - ani przyczyny, które mogłyby je wywołać, ani najmniejszy cień wspomnienia z samego aktu samookaleczenia. Nie da się zaprzeczyć, że wiem dobrze, w jaki sposób podciąć żyły, by odratowanie było bardzo utrudnione. Tak samo niezaprzeczalne jest to, że czynność taką powinienem pamiętać - nawet jeżeli po tak fachowo wykonanych cięciach pamięć ta towarzyszyć mi powinna już właściwie jedynie w zaświatach.

Tymczasem nawet do nich nie dotarłszy, jestem jak dziecko we mgle.

Pozostają mi jedynie domysły, które w tym wypadku są jak wspomnienia z nie odbytej podróży. W takich chwilach żałuję, że jestem właścicielem dobrze działającej (może nawet zbyt dobrze działającej) wyobraźni: od najprostszych, a co za tym idzie najbardziej prawdopodobnych rozwiązań, powoli wędruję w kierunku coraz bardziej zagmatwanych scenariuszy, coraz bardziej fantastycznych hipotez i zupełnie niesamowitych związków przyczynowo-skutkowych. Przez cały ten czas świadom jestem, oczywiście, niewielkiej szansy odkrycia prawdy, a dokładniej całkowicie przypadkowego natknięcia się na nią i rozpoznania jej jako takiej. Jakoś już tak jest, że świat nie ma w zwyczaju podawać rozwiązania w następnym numerze.

Do czego doszedłem, spisując wspomnienia z napadu amnezji? Zapytaj lepiej, do czego nie doszedłem! Fikcja ma to do siebie, że rozmnaża się partenogenetycznie, zapładnianie jej jest, choć dla niektórych przyjemne, zupełnie zbędne...

 

'Niestabilność i nieprzewidywalność magii na Plane of Shadow,' wykładowca rozejrzał się po studentach bezskutecznie próbujących udawać zainteresowanie. 'Tematowi temu trzeba by właściwie poświęcić oddzielny kurs, a i tak nie udałoby się w pełni przedstawić tego, co do tej pory udało się nam dowiedzieć. Plane of Shadow ze swej natury jest miejscem, gdzie podstawowa sieć pola magicznego miesza się ze swoim odbiciem, dając niespodziewane interferencje, polaryzacje, wygaszenia oraz inne, czasem zupełnie niemożliwe do przewidzenia, efekty dodatkowe. Podobno istnieją światy, gdzie dysonans ten czy, jak kto woli, konflikt, doprowadził do uznania magii cienia za osobną gałąź wiedzy tajemnej. Mało tego, sieć magii cienia pochodzić ma z innego źródła i nikt, nawet bogowie, nie są w stanie czerpać z obu naraz - co, jak sobie łatwo wyobrazić, powoduje niezły bałagan w systemie wiary kleryków takich światów. Abstrahując od kleru i ich odwiecznych problemów z samookreśleniem, jakaś dwoistość między magią na Prime Material i Plane of Shadow wydaje się nie tylko istnieć, ale także przez zmieszanie się lub nawet istnienie w bezpośredniej bliskości powodować... Mhic Draodoir, czy ja cię aby nie nudzę?'

Tadhg, od dłuższej chwili rozważający zaśnięcie z otwartymi oczami, ze świętym oburzeniem pokręcił głową, zdając się każdą komórką swego ciała tchnąć głębokim zainteresowaniem.

'Niejasny status interferencji między tymi dwiema płaszczyznami rzeczywistości zmusza nas do ograniczenia się dziś do ogólnego podsumowania jedynie tych reguł, od których wyjątków jest mniej niż faktów powodujących ich sformułowanie. Po pierwsze więc wypada zwrócić uwagę na pewien opór, na który natrafia każda próba użycia w Świecie Cienia zaklęcia produkującego, przyzywającego lub manipulującego ogniem lub światłem. Wydaje się, że za każdym razem konieczne jest pokonanie rezydualnej odporności magicznej na te dwa rodzaje zaklęć, charakterystycznej dla całego kontinuum materii cienia. Po drugie należy stwierdzić, iż być może wszelka magia lecząca, a już na pewno czary przywracające do życia, wiążą się z ryzykiem spowodowania u osób poddanych takim zaklęciom schorzeń o podłożu czysto magicznym, jednak przypominającym do złudzenia kurzą ślepotę, nadwrażliwość na światło czy krótkowzroczność. Szczególnie często mamy do czynienia z takimi zjawiskami u osób manipulujących materią cienia w swojej praktyce magicznej - tracąc wzrok, zyskują szczególną więź z cieniem, co pogarsza rokowania. Możliwe są jednak inne efekty niepożądane, zarówno natury fizjologicznej, jak i czysto psychicznej: psychozy, neurozy, napady amnezji czy nawet próby...'

Tadhg naprawdę miał już dość tych głodnych kawałków.

'Chory psychicznie jest tutaj tylko ten stary pierdziel,' szepnął do kumpla. Podparłszy głowę na rękach przygotował się do drzemki. 'Q'Inniú, obudź mnie jak skończy - jeszcze chwilę go posłucham, a podetnę sobie żyły...'

 

Spodziewamy się ataku.

Nester, jak zwykle przedkładający ciekawość nad instynkt samozachowawczy, wysuwa się naprzód razem z Oshirem, który niedbałym wzruszeniem ramion zbywa chroniczną nadgorliwość naszego barda. Skinięciem głowy wskazuje mu, by trzymał się nieco z tyłu.

Wiemy, że niedługo uderzą.

Gabriel i Guillermo, z minami ponurymi jak u bezrobotnych grabarzy i z obnażoną bronią w rękach chronią Cinnamon i mnie. Rzucamy właśnie ostatnie zaklęcia obronne i wspomagające. Być może w kluczowym momencie starcia, do którego za chwilę dojdzie, będą w stanie przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę.

Jesteśmy przygotowani.

Nasze zaskoczenie jest całkowite.

Nie ma morderczego sztormu lodowych odłamków ze strony ogrzego maga. Nie jesteśmy mentalnie atakowani przez ilithida. Nie wysypuje się na nas nawet gromada żałosnych, ale w dużej grupie ciągle niebezpiecznych, orków, ogrów, trolli czy gigantów. Wszystko wokół na chwilę tężeje, jakby zajadle, choć bezskutecznie opierając się jakiemuś potężnemu zaklęciu, a potem dochodzi do czegoś, co odczuwam jak potężną implozję czasu i przestrzeni. Świat w ułamku sekundy ogrania ciemność i już w momencie jej nastania wiem, że nie jest to ciemność, którą w jakikolwiek sposób można rozproszyć czy rozświetlić. Jest zbyt lepka. Zbyt gęsta. Czarna, choć pulsująca głębokim karminem, jak ciemność za rozpaczliwie zaciśniętymi powiekami. Co ciekawe, jest mi skądś znana, z jakiegoś miejsca, którego mimo najlepszych chęci nie jestem sobie w stanie przypomnieć.

Na wspominki nie ma zresztą czasu, bo właśnie zaczynamy umierać.

Gdzieś z przodu dobiega mnie krzyk Nestera, kończący się nieludzkim ni to wizgiem, ni jękiem. Przekleństwo Oshira już w chwilę później zmienia się w przedśmiertny charkot. Tuż obok mnie słyszę jęk Cinnamon, empatycznie połączonej kleryckim czarem z naszym zwiadowcą. Byłym zwiadowcą, podpowiada mi ta część umysłu, dzięki której potrafię w największym stresie skupić się na tyle, by poprawnie wykrzyczeć odmawiającym posłuszeństwa gardłem skomplikowaną formułę zaklęcia i zmusić drżące ręce do prawidłowych gestów.

Oczy powoli przyzwyczajają się do krwawego mroku, na tyle, by zobaczyć, jak stojący przede mną Guillermo wypuszcza z ręki miecz, łapie się obiema rękami za głowę i z cichym sykiem spomiędzy zaciśniętych zębów pada na ziemię. Ciemnoczerwony cień odrywa się od jego leżącej sylwetki i przemyka w prawo.

'Cinnamon, potrzebuję jeszcze trochę energii życiowej,' szepczę gorączkowo. 'Dasz radę?'

Elfka bez słowa wyciąga ramię, poddając się mojemu zaklęciu. Coś jednak jest bardzo, ale to bardzo nie tak. Magia, zamiast płynąć spokojnym strumieniem, przemienia się nagle w rwącą rzekę. Krzyczymy z Cinnamon w rozpaczliwym dwugłosie, który kończy się jej bezwładnym osunięciem się i moim stłumionym szlochem.

Zostaliśmy zatem tylko my dwaj, Gabriel i ja. I tajemnicza, mroczna, wroga nam siła.

'Z prawej!' słyszę zza siebie.

Automatycznie lokalizuję podejrzany ruch, rozpoznaję mrocznego napastnika i rzucam czar. Najstraszniejszy ze znanych mi czarów. W blasku anihilującego wszystko co żywe i nieżywe promienia widzę, jak przeciwnik pada bez życia, a jego rysy rozmywają się jak większość iluzji ingerencji sił zewnętrznych.

Zza siebie słyszę piekielny chichot - przede mną leży martwy... zamordowany przeze mnie Gabriel.

'To musi być zły sen, to nie może się dziać!!!' krzyczę do sam do siebie, wiedząc doskonale, że jedynie na jawie mówi się takie rzeczy. Jedynie jawa jest na tyle ograniczona, by kłaść przed nami martwe ciała naszych najbliższych i najdroższych. Jedynie ona nie cofa się ani o krok.

Coś we mnie pęka. Jeżeli z tego koszmaru nie da się obudzić, zawsze jeszcze można z niego umrzeć. I tak ledwo trzymam się na nogach. Sztylet?

Do dzieła.

 

Nie potrafię odejść.
Nie umiem powrócić.

Splątały się drogi, zmieszały kierunki.
Tobie uciekam przed sobą,
wracam do siebie przy Tobie.
Trwam w zdyszanym bezruchu.

Z braku prostych ścieżek -
mnogość mylnych skrótów.

Pośpiech konieczny
w zastoju.

 

Od dłuższego czasu obserwowało obóz stworzeń światła.

Przepełniał je gniew, ale również strach. Gniew spowodowany był bezczelnym wtargnięciem w jego dziedzinę, natomiast strach - straszliwą mocą ich obrzydliwego boga, z którego pomocą rozprawili się z mniej od niego przebiegłymi Onymi, którzy postanowili zaatakować natychmiast. Było przekonane, że jego cierpliwość zostanie nagrodzona, że wkrótce się stąd wyniosą, w swoich ciasnych umysłach nie umiejąc pojąć wyższości cienia nad światłem, przewagi miękkiego rozmycia nad ostrym kontrastem.

Było ukryte. Z ukrycia nienawidziło. W ukryciu czekało. Miało czas.

Z bezpiecznej odległości obserwowało, szukało luki, słabego punktu. Wiedziało, że ograniczy się do jednego jedynego ataku, ale chciało się upewnić, że będzie to cios skuteczny. Bolesny. Że kara zostanie wymierzona. Po jakimś czasie w obozie stworzeń światła pojawiło się idealne narzędzie - przywrócony do życia, pochodzący ze świata światła, ale skażony cieniem, użytkownik magii. Gdyby miało ręce, zatarłoby je. Gdyby miało kły, obnażyłoby je w nienawistnym uśmiechu. Gdyby miało serce, przepełniłaby je wielka, pełna czarnej nienawiści do intruzów, radość. Kiedy upatrzona ofiara usnęła, likwidując tym samym bariery narzucane przez świadomość, skupiło całą swoją moc i włożyło ją w jeden nie zezwalający na nieposłuszeństwo rozkaz:

'Wstań i zabij wrogów tego świata, zaczynając od najbardziej zajadłych...'

 

[Mroczne wnętrze, charakterystyczna akustyka wskazywałaby na wielką, kamienną salę - kryptę? Magiczny blask delikatnie oświetla środek okrągłego stołu. Dziesięć osób siedzi w równych odstępach wokół, ich twarze skryte są w cieniu obszernych kapturów. Stół, nie licząc ogromnego tomiszcza o bardzo nadszarpniętej zębem czasu okładce i pożółkłych stronicach, jest pusty.]

GŁOS 1:
[nosowy i niski, z tendencją do hiperpoprawnej wymowy]
Wygląda na to, że w kwestii wysłania młodego Tadhga Mhic Draodoira do Mithril nie dojdziemy do porozumienia. Sytuacja jest o tyle dla mnie niezrozumiała, że to właśnie moje zdanie, zdanie nauczyciela mającego z nim bodaj najwięcej styczności, jest ignorowane.

GŁOS 2:
[szybki, w pośpiechu ku sobie znanemu celowi połykający końcówki wyrazów]
Sprawa została przegłosowana, uczony kolego. Mhic Draodoir wyruszy do Mithril jako ambasador Hollowfaust.

GŁOS 1:
[o dwa tony głośniej niż poprzednio]
Przy moim stanowczym sprzeciwie! I negatywnej opinii rektora Collegium Necromanticum!

GŁOS 2:
[złośliwym szeptem do sąsiada z prawej]
To starczy za wróżbę powodzenia misji konsularnej - jest szansa, że ten chłystek zdziała więcej niż wszystkie te nadęte pawiany razem wzięte przez ostatnie dwieście lat...

GŁOS 3:
[beznamiętny, suchy i szeleszczący, nie znoszący sprzeciwu]
Jako że przypuszczalnie lepiej niż ktokolwiek z tu obecnych znam Kodeks Rady...
[wyschnięta, poczerniała ręka oparła się delikatnie na antycznej księdze]
... - brałem bądź do bądź udział w jego spisaniu sześćset pięćdziesiąt lat temu - pozwolę sobie przerwać tę niewątpliwie interesującą dyskusję. Wniosek przeszedł. Sprzeciw zaprotokołowano. Klamka zapadła.

GŁOS 1:
[z wyraźnym szacunkiem, czy nawet obawą, w stosunku do przedmówcy]
Ja również znam Kodeks - dlatego chciałbym w imieniu swoim, rektora i większości rady naukowej Collegium Necromanticum...

GŁOS 3:
[szeleszcząco, dobitnie i z nutą znudzenia]
Przypominam, że ani rektor, ani rada naukowa uniwersytetu nie są członkami tego gremium. Ich zdanie nie ma tu nic do rzeczy.

GŁOS 4:
[niski, jednak niewątpliwie kobiecy, alt]
Natomiast obecny tu mistrz Gilligan opowiedział się za wyjazdem Mhic Draodoira na placówkę dyplomatyczną w Mithril.

GŁOS 5:
[kpiąco]
Udzielił mu nawet dość niespodziewanie pozytywnych rekomendacji... można by zacząć doszukiwać się interesujących motywacji...

GŁOS 6:
[z charakterystycznym, północnym akcentem]
Jak powiadała moja babcia: Szukajcie, a znajdziecie. Ale tym razem mógłby to być guz. Odradzam, kolego. Rekomendacje podtrzymuję.

GŁOS 1:
[kontynuując przerwany wątek]
Dobrze, zatem jedynie w swoim własnym imieniu. Zgłaszam votum separatum.

GŁOS 7:
[następna kobieta, z lekkim elfickim akcentem]
Czy to przypadkiem nie to samo co sprzeciw?

GŁOS 1:
[ignorując komentarz]
Wnioskuję także, by ograniczyć margines błędów samego Mhic Draodoira.

GŁOS 5:
[znowu kpiąco]
A w jakiż to sposób? Wysłać go z Tobą jako uniwersytecką przyzwoitką? Najlepiej na rachunek Alma Mater?

GŁOS 3:
[gdzieś między prośbą a groźbą]
Koledzy... Nie mamy na to posiedzenie całej wieczności. W każdym razie wy jej nie macie.
[zwracając się do wnioskodawcy]
Co dokładnie mielibyśmy zrobić?

GŁOS 1:
[szybko, jakby przemowa ta ćwiczona była już wiele razy]
Zdajecie sobie sprawę, że nadrzędnym celem całego przedsięwzięcia jest sprowadzenie do Hollowfaust kleryków władających magią leczącą najwyższego rzędu, w tym magią przywracającą życie. Nie jesteśmy jednogłośni w kwestii kandydatury ambasadora, nie podzielacie moich wątpliwości, czego robić nie macie naturalnie obowiązku. Przypuśćmy jednak na chwilę, dla dobra argumentacji, że Mhic Draodoir okaże się już na miejscu nieodpowiedzialnym, a co za tym idzie - nieodpowiednim na to stanowisko lekkoduchem. Będzie setki mil stąd, na wschodnim wybrzeżu. Będzie tam nie tylko robił nam złą opinię - choć przyznać muszę, że pewnie bardzo jej nie będzie w stanie zepsuć - ale będzie też zdany na łaskę tamtejszej władzy, która za przysługę czynioną nam, Hollowfaust, policzy sobie każdą przysługę oddaną temu smarkaczowi. Czy powinniśmy pozwolić na zaciąganie takiego długu wdzięczności? Jak go nam później przyjdzie spłacić? Na jakich warunkach i, co gorsza, w jakiej walucie? Czy będzie to korzystne dla naszego miasta? Wątpię.

GŁOS 7:
[tym razem bez śladu elfickiego akcentu]
Nie traćmy czasu na zbędne krasomówstwo. W zarysach pewnie wszyscy się zgadzamy z tym punktem widzenia. Co kolega proponuje?

GŁOS 1:
[konkretnie, bez zbędnego krasomówstwa]
Najpoważniejsze błędy muszą mieć nieodwracalne konsekwencje. Musimy uniemożliwić jego ewentualne wskrzeszenie. A właściwie zniweczyć je już pierwszej nocy po powrocie z zaświatów.

GŁOS 3:
[po raz pierwszy z nutką emocji]
Jeżeli wniosek przejdzie, chyba wiem, jakiego zaklęcia użyć... Koleżanki, koledzy - zarządzam głosowanie.

 

'Q'uessaiilan'ain?' zapytała Airrain, zerkając na swoją kuzynkę. 'Seo Mhic Draodoir, n'abhailassea sé tú aeg droíochtaicht? Dhíol mé seacht diabhail m'anaimm, níl sé pearseach agaibh.'

'Niss'ailaiaín,' odparła młodsza czarodziejka z uśmiechem, który jednak zaczynał się i kończył na jej ustach. Piękne, złotozielone oczy, których Airrain dotychczas jej zazdrościła, pozostawały zimne i złe. 'Tá Tadhg Mhic Draodoir pearseach n'seal abaibh, m'seorach - tá sé pearseach aeg a daoine feann. Deannadh muid cearr geas leat, geas marbh.'

'Níl aon thiste le Thadhg agaibh, mo thuirse,' mruknęła Airrain, nie mając wcale serca do szalonego pomysłu Urrain. Nie wiedziała nic o żadnym Tadhgu i nie chciala nic wiedzieć. Nie obchodził jej. Jednak rzucanie tak potężnego czaru na obcą osobę, obcą nie tylko jej, ale także samej Urrain, bazując tylko na pogłoskach i ogólnikowych wiadomościach na temat miejsca jego przebywania nie podobało jej się wcale. Ogromny wysiłek, spore nakłady finansowe, a wynik niepewny.

Problem polegał na tym, że winna była Urrain przysługę. Niezależnie od tego, jaka byłaby jej opinia na temat rzeczonej przysługi. Spłacenie długu honorowego było nadrzędnym priorytetem, nieświadomość przyczyn, dla których chciano uśmiercić jakiegoś tam Mhic Draodoira była stosunkowo niewielką ceną. Inna rzecz, że po zakończeniu tej farsy nie omieszka powiedzieć młodszej czarodziejce, co myśli na temat jej nowych zleceniodawców.

'Ina dhiabhail, Urrain, comhailainn anois, már ní chomhailainn abhain!' warknęła, by okazać swoje niezadowolenie, po czym zajęła miejsce po przeciwnej stronie wielkiej misy wypełnionej krystalicznie czystą wodą. Usta Urrain znów się uśmiechnęły, tym razem szerzej, równoważąc ostrzegawcze zwężenie oczu.

'Mo hAirrain,' powiedziała tonem, jakim napomina się niesforne dzieci i wyciągnęła przed siebie ramiona, czekając na kuzynkę. Połączyły się dłonie, skrzyżowały spojrzenia, sylaby zaklęcia przeplatały się z sobą w kadencji idealnych asonansów. Magia rytuału przepełniała je obie.

Groza i piękno. I śmierć.

 

'Śpi?'

'Jak zabity.' Nerwowy chichot, stłumiony rękawem liturgicznej szaty. 'Jeżeli te świece rzeczywiście działają tak, jak powinny, nie obudzi się już nigdy.'

'I właśnie o to chodzi. Nie mam pojęcia, jakie miał układy z wierchuszką, ale to już przesada - wskrzeszać jakiegoś nekromantę wtedy, kiedy tylu naszych braci ginie. Do tego jeszcze prawdziwe wskrzeszenie!'

'Podobno zginał walcząc za Mithril...'

'Akurat!' Prychnięcie. 'Co mieli powiedzieć? Że robią to po to, żeby podlizać się Hollowfaust? Albo że robią to dla tej wiedźmy Blackburn? Czy, z tego co wiadomo, być może tego dupka Gabriela Celeste?'

'Nieee.. Chociaż Hollowfaust to gniazdo rozpusty i dewiacji wszelakiej... Oraz, jak widać, czarnej niewdzięczności - popełnić samobójstwo zaraz po interwencji Coreanitów.'

Parsknięcie.

'Słuchaj, bierzmy się do roboty. Potrząśnij nim, jakby co przyszliśmy sprawdzić jak się czuje po tym całym wskrzeszaniu. Dobra, wystarczy. Gdzie jego sztylet?'

'Jest tu. Tniemy w poprzek?'

'Coś ty, jeszcze go odratują - trzeba ciąć wzdłuż. Jako nekromanta pewnie wie, jak ciąć, jeżeli chce się zabić.'

Ponownie chichot, tym razem nie powstrzymywany.

'Dobra, tnij!'

 

Jak widzisz, gdyby już szukać podejrzanych, znalazłoby się kilku. Na tym i na tamtym świecie. W obecnym i przeszłym czasie. Równie dobrze obeszłoby się bez winnych, wszystko dałoby się wytłumaczyć okolicznościami, czyli mieszanką natury rzeczy i obrotu spraw. Tylko czy przypisanie komu- lub czemukolwiek odpowiedzialności za to, co się wydarzyło, cokolwiek zmieni?

Żadna z prób znalezienia wytłumaczenia nie jest lepsza ani gorsza niż pozostałe, z tego prostego powodu, że dowodów - innych niż moje fachowo pocięte nadgarstki - brak. Z braku wspomnień, rzucony na pastwę swojej wyobraźni, mogę jedynie w próżnym odruchu twórczej weny mnożyć wersje niebyłych wydarzeń, paranoidalnie skoncentrowane na sobie samym. Niedaleko stąd do pełnoobjawowej manii prześladowczej, wiem - dlatego z przymrużeniem oka traktuję swoje wizje tego, co mogło spowodować sięgnięcie po sztylet. W końcu gdybym wszystko co robię traktował poważnie, nie musiałbym się teraz domyślać przyczyn chęci skończenia z sobą.

Patrząc wstecz, trochę sobie pluję w brodę, że zaraz po odratowaniu nie poprosiłem o dokładniejsze zbadanie magii rezydualnej. O przetestowanie mnie na okoliczność chorób, klątw, trucizn, sam nie wiem czego jeszcze. Zawsze i nieodmiennie, lepiej jest wiedzieć więcej niż mniej. Teraz jest już pewnie za późno, poza tym moje umiejętności w zakresie magii poznawczej są niewielkie. Cinnamon chyba też nie okaże się szczególnie pomocna, choć nauczyłem się już, że błędem jest jej nie doceniać.

Jeżeli już o pomocy mowa, nie mogę się doczekać powrotu i zobaczenia się z nią. W pewien sposób tylko jej mądra, przenikliwa i kojąca obecność trzyma mnie przy resztce zdrowych (a może już nie takich zdrowych) zmysłów. Tam, gdzie inni klerycy nieodmiennie są konowałami sumienia, ona potrafi być lekarzem duszy. Szkoda, że jest wyjątkiem od reguły, ale miło, że osobiście znam ten wyjątek.

Kończę już, zanim zacznę kolejną kartkę, a Ty zaczniesz rozważać samobójstwo,

pozdrówka,

 

Tu kończy się czternasta seria listów Tadhga.

Na początek?