Porównaj z recenzją
Ptaśka. recenzją Kaili.
I znów o panu W
Marcin Martinez Turkot
Ostrzeżenie (z polec... namowy administratora):
Jest to raczej garść przemyśleń, zaistniałych pod moją tępą czaszką po
obejrzeniu filmu, niż jakakolwiek recenzja.
Nie jest tak źle... jak się państwu wydaje
Szczerze powiedziawszy, spotkałem się z wieloma i to rozmaitymi opiniami
na temat tego filmu - od "ale kicha" po "co się czepiasz".
Po wyjściu z kina pomyślałem tylko "jak tak można". A później
przez kilka dni narzekałem na brak chęci i polotu u polskich filmowców.
Ale później się zastanowiłem i doszedłem do następujących wniosków:
- Ten film miał przynieść kasę. I przyniósł.
- Ten film miał niewiele kosztować. I pewnie nie był drogi (w skali
światowej).
- Ten film miał być pierwszy. I był.
Czegóż jeszcze chcieć? Należy się raczej cieszyć. Ludzie, którzy odżegnują
twórców od czci i wiary, błądzą. Wytłumaczę swoje stanowisko.
Odnośnie kasy - na waszym seansie też było pełne kino? Bo na moim tak.
Film nie tylko zarobi na siebie, ale zyski pozwolą nakręcić drugą część
(to, że już na nią nie pójdę, to inna sprawa). Co do kosztów - były praktycznie
zerowe, bo film powstał z pocięcia serialu. A co do pierwszeństwa - pokażcie
mi inny polski film fantasy poza "Przyjacielem wesołego diabła"
i "Akademią Pana Kleksa".
Na podstawie opowiadań...
Film ten udowodnił twardogłowym producentom, że na bajki do kina nie
chodzą wyłącznie dzieci. Może zatem będzie więcej tego typu produkcji.
A im więcej tym lepiej. Powoli może coś się ruszy w tej branży.
Polacy mieli szlaki wytyczone przez amerykańskie produkcje i niestety
z nich skorzystali, zamiast pójść własną drogą. A to błąd. Angole stworzyli
"swojego" Robin Hooda (pamiętacie Teleranki w środkowych latach
osiemdziesiątych? bo ja pamiętam tylko, co było zaraz po nich), rozwałkowanego
później przez Jankesów, którzy wytarzali go w orientalnym sosie i podali
łopatologicznie. Uważam, że należy tworzyć coś swojego, a nie powielać
zachodnie wzorce. Świat SapkowskiegoTM jest Nigdylandią, ale
o raczej słowiańskiej proweniencji. Nie lza go chamerykanizować. Ani aikidyzować.
Polacy umieją robić szablami, nie katanami.
Oglądając "Conana" kilka dni po nieszczęsnym seansie stwierdziłem,
że pan Millius z kiepskiej książki potrafił zrobić taki świetny film,
natomiast Polak najlepszą książkę potrafi spierdolić. Źle, że twórcy wzięli
się od razu za dzieło dobre i kultowe. Oczekiwania publiczności były na
pewno zbyt wygórowane. Ale jeżeli zekranizowano by utwór pośledniejszego
gatunku, to już na pewno byłoby dno. A przede wszystkim - przeszłoby bez
echa.
Scenariusz i reżyseria
Mamy dobrych operatorów. Dlaczego ich nie zatrudniono. Zdjęcia są niesamowicie
statyczne. Kamera tak sobie sterczy, czasami bliżej, czasami dalej od
aktorów. Kiedy mamy do czynienia z jakąś akcją (czytaj: walką) w filmie,
to albo sfilmowana jest z tak bliska, że nic nie widać, albo z tak daleka,
że widać, że jest reżyserowana. Walczący poruszają się jak marionetki.
Oczywiście w czasie walki kamera nie rusza się z miejsca. Pomijam jakość
taśmy. Zdjęcia są albo rozmyte, albo bure (pewnie to świadomy zabieg reżyserski).
Próbowano wykrzesać jakiś dynamizm montażem. Oczywiście nie wyszło.
"Estetyka MTV", drodzy realizatorzy, nie oznacza zaciemnienia
przekazu. A tak jest w scenie uczty na zamku w Cintrze. Ktoś tam wrzeszczy,
ktoś tam przeskakuje przez stoły, coś się błyska. Koniec sceny. Jak ktoś
kogoś tnie, to nie widać, kto kogo (najpewniej dobry gość złego gościa).
W wyniku pocięcia serialu wyszły w filmie niesamowite dziury logiczne
i pełno niepotrzebnych scen. Na przykład po co "Granica możliwości"
ze smokiem. Yennefer pojawia się w kilku scenach i znika. Zresztą Geralt
wyraźnie jej nie lubi. No i gdzie tu ta wielka miłość? Te kilka scen nie
ma żadnego znaczenia dla całości filmu. Yennefer też nie ma znaczenia
dla całości filmu. Można by wydłużyć za to sekwencje z Renfri. I właśnie
tu leży moim zdaniem największy błąd logiczny filmu ("Mniejsze zło"
to moje ulubione opowiadanie). Renfri najpierw nienawidzi Geralta i każe
mu się chędożyć, natomiast jedną sekwencję walki później wygląda jakby
coś ich jednak łączyło.
Scenarzysta był marny. Ale robił co mógł. SapkowskiegoTM
nie da się przeskoczyć pod względem jakości dialogów, więc teksty spoza
Świętego Kanonu Opowiadań zgrzytają. Tylko jeden wyszedł: "Sam sobie
wezmę". Język złagodzono, za to dodano golizny. No nie wiem, czy
to wyszło filmowi na dobre. No, ale w końcu był dozwolony od dwunastu
lat. Dziwne, że nie b.o..
Listy płac ciąg dalszy
Dekoracje. Malbork jest OK., ale każdy wie, że to Malbork. A nie powinien.
Kostiumy też nawet fajne. Pomijam driady wyglądające jak harcerki.
Potwory tragiczne. Gumowe, plastikowe i sztywne. Jak się nie ma pieniędzy,
to się potworów nie pokazuje, bo mogą tylko wzbudzić rechot na widowni.
Martwe potwory też marne. Komputerową obróbkę pomijam. To są pionierskie
dokonania, ale tylko w Polsce. Park Jurajski był parę lat temu, a od tamtej
pory stworzono już wiele.
Filmowi brakuje napięcia. Inaczej: film w ogóle nie ma napięcia. Postacie
zmieniają się tak szybko, że nie da się do żadnej przywiązać.
Właściwi aktorzy na właściwym miejscu, tylko mnie się bardziej podobała
Renfri niż Yennefer - kwestia gustu zapewne.
Natomiast jeżeli chodzi o iloraz inteligencji polskiej widowni, to odbiór
- dobrych skądinąd - kreacji aktorskich przez pryzmat seriali tv, w których
rzeczeni aktorzy występować muszą z braku pieniędzy, ogranicza się do
radosnych wrzasków "Paździoch!", "Stępień!". Żenada.
Zakończę zatem okrzykiem, który wydała z siebie widownia, ujrzawszy
Ciri w nieszczęsnej skórzanej masce: "Pokrak!!!".
Marcin Martinez Turkot
2001-12-07. Wszystkie prawa zastrzeżone. Publikowanie całości lub fragmentów
niniejszego artykułu jest zabronione bez zgody właściciela.
|